Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie przeczę, biedębym miał... a no... a no... aby ta godzina szczęścia, na którą się cały żywot czekało.
Znowu tedy marnie poszła rozmowa i rozeszli się z niczem, ale Rożański uparty tegoż dnia ją na nowo rozpoczął.
— Pełko, duszo moja — jedźmy do Elżusi...
Jak go tedy jął molestować, a męczyć, a przekonywać, a namawiać, a gniewem Boskim straszyć, skończyło się na tem, iż Pełka zgodził się krok uczynić do wojskiego, szczerze mu wyznając wszystko.
Przez żonę wiedział Rożański, iż panna wcale nie była przeciwko Pełce i wolała go nad innych. Wojski się nie krył, iż go sobie życzył. Medard też przyznawał się do tego, iż panna mu wielce się podobała, że chwilami przy niej o wszystkiem zapominał.
Stanęło tedy na tem, aby się jeszcze zbliżyć starał, a Rożański brał resztę na siebie.
Triumfował też Wacek, jakby Tatara w niewolę wziął, a przechwalał się, iż u Pana Boga nawet zasługę sobie zyszcza za to, że takiego człowieka ze szpon szatańskich wyrwał i na porządnego ziemianina wykierował.
— Nie uległo bowiem już wątpliwości, iż się wszystko złoży jak najszczęśliwiej i pan Pełka do Gołczwi z małżonką wyjedzie, a o nieszczęsnej owej Syrenie zapomni.
Zdało się bowiem już nawet, że się jej całkiem z pamięci pozbył, bo ani o niej kiedy wspominał, ani wzdychał, ani się dowiadywał, co się z nią stało. A Rożański, choć może co wiedział, milczał, i tak się rzeczy wiodły do szczęśliwego końca.
Rożański go jak mógł przyśpieszał, aby przyjaciela związać, żeby się już mu wyrwać nie mógł. Przygotowany był stary wojski, przeczuwała Elżusia swaty i przed Zielonemi Świątkami wybrali się uroczyście prosić o rękę panny.