Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie winienem, bo jej nie zaczynałem, — rzekł Pełka — a no, i tu chybić sobie nie dam.
Pochylił się nieco bliżej ucha pana Pana i dodał:
— Sobie — ani nikomu! Rozumie pan pisarz! nikomu!
Spojrzał groźno Pac, ale spotkał wejrzenie równie ostre i gniewne.
Wtem prymas wziął z ołtarza dwie korony... królowa wstępowała zwolna po stopniach tronu, aby zasiąść po lewej ręce króle; Pac i jego adherenci, którzy się właśnie na tę chwilę gotowali, poczęli sobie dawać znaki, pisarz zapomniał o Pełce i oczy, uwagę, całą swą postawę zwrócił ku ołtarzowi i tronom... cichy najprzód szmer dał się słyszeć w kościele, przebiegł ponad głowami tłumu... i zdawał się rosnąć. Pełka położył rękę na ramieniu Pacowi i szepnął mu do ucha:
— Jeśli waszmość ośmielisz się odezwać i dać znak, by ludzie jego mruknęli przeciw królowej, nie zważając na kościół, usta mu żelazną rękawicą zatulę...
Pac był zmuszony odwrócić się. Niespodziana ta napaść zmieszała go widocznie...
— O umowie dobrze wiem, — dodał Pełka — ale nie radzę jej spełniać... Nikt się tu już odzywać nie ma prawa... Dlatego stoję przy waszmości, aby mu nie dał uczynić krzywdy majestatowi pana naszego...
Szmer i sykanie, które było się rozpoczęło odzywać w różnych stronach kościoła, ustało na chwilę, Pac zdawał się namyślać; rycerska postawa sąsiada wrażała mu obawę... Nie odpowiedział nic, i oczyma osłupiałemi powiódł po kościele, wśród którego rozsypani spiskowi czekali znaku...
Właśnie prymas, w rękach niosąc korony, zbliżał się do króla i królowej, gdy powtórnie szmer i sykanie słyszeć się dało; Pac nie odważył się mruknąć, gdyż Pełka, coraz bliżej stając,