Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„I żeby mi się moja kokarda znalazła, bo jak jej mi waszmość nie pokażesz, na oczy go widzieć nie chcę.“
Drugiego dnia sam Kryszkowski w wielkim sekrecie habit gwardjanowi odniósł.




Od owej spalenizny szwedzkiej i oblężenia Kraków dziwnie się dźwignął rychło i wspanialej prawie, niżeli był przed nieszczęsnym pożarem.
Kościoły, klasztory, pałace, dwory wstawały z gruzów, odmłodzone, świeże, piękniejsze... Wszystkim się to wydawało szczególnym Opatrzności darem, iż stawało ubogim zakonom na gmachy prawie nowe, że na świątynie pańskie nie zabrakło obfitych ofiar, a szlachetka, która pałace i dwory miała, powróciła na popieliska z pośpiechem się znowu budować... Nie było prawie śladu zniszczenia, chociaż liczne po niem wspomnienia zostały i powieści.
Stara stolica miała jeszcze przywilej ten, iż tu się zmarli chowali królowie, a obrani koronowali. Kolebką ich była i grobem. Na oba obrzędy odzywał się jeden Zygmuntowski dzwon stary — poważnym jękiem wiekuistej tęsknoty. Na Jana III czekały tu dwie królewskie trumny: Kazimierzowska przywieziona z Francji, Michałowa ze Lwowa... Stary obyczaj łączył żałobny obrzęd z weselnym, aby nowo uwieńczonemu wieczność przypominał, dla której miał pracować...
Zawczasu już zewsząd się zbiegały tłumy dla widzenia wspaniałej koronacji królewskiej, tak długo odwlekanej. Dawno już Rzeczpospolita nie widziała takiej wspaniałości, takich dworów, tak pięknego doboru rycerstwa, tak wesołych twarzy i humorów. Po smętnem panowaniu Michała, z którym kraj cierpiał rozdwojony, szarpiąc się w sieci intryg poplątanej, która mu siły odejmowała — teraźniejsze zwiastowało się zwycięstwy i blaskiem...