Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaledwie spojrzała nań, wstrzęsła się cała, napół chwyciła ławki, jakby wstać chciała, i z ust jej wyrwał się wykrzyk stłumiony. Głos ten doszedł snadź uszu idącego z ampułkami braciszka, gdyż i on obejrzał się obłąkanym wzrokiem, zobaczył Jadwigę, zachwiał się i tacka z ampułkami na posadzkę upadła.
W tym laiku bernardyńskim z ogoloną głową, odzianym grubym habitem, pani Jadwiga poznała, nie wierząc oczom swoim, Medarda Pełkę. On także snadź przerażony zrazu jej widokiem, zawstydzony potem wrażeniem, jakie uczyniła na nim, zbierał teraz potłuczone szkła szczątki i, drżąc, odnosił je do zakrystji co najśpieszniej, poczem się już nie ukazał.
Pani ekspodczaszyna miała też czas poznać Pełkę, i dziwne jakieś uczucie nią owładło... zarumieniła się, zacisnęła dłonie, spojrzały na siebie z córką...
Pisarzowa siedziała z brwiami ściągniętemi, nawpół gniewna, wpół zamyślona, nie mogąc ani książki otworzyć, ani się modlić. W miejscu braciszka, zakrystjan wyniósł ampułki do ołtarza, zasygnowano i ksiądz wyszedł ze mszą.
Czyli się obie panie modlić mogły i jak, tego powiedzieć nie umiemy. Czytana msza nie trwała długo... Pomodliwszy się chwlię jeszcze, Jadwiga zdawała się namyślać i walczyć z sobą, i nim ją matka powstrzymać mogła, wstawszy, skierowała się wprost do zakrystji. Ekspodczaszyna, zdziwiona tą determinacją córki, nie miała czasu temu zapobiec.
Jadwiga wsunęła się żywo do zakrystji, w której ksiądz, tylko co ze mszy powracający, klęczał, modląc się, a drugi się właśnie do ołtarza ubierał... Oprócz zakrystjana nikogo tu więcej nie było.
Do niego więc zwróciła się przybyła pani, prosząc o widzenie się z braciszkiem, którego przed chwilą spostrzegła w kościele. Zakrystjan milcząco przyjął prośbę i datek, który ją popie-