Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się stać bohaterem... jego sława miała spłynąć na nią...
Zobaczywszy, że nikogo nie było, Jadwisia znowu podeszła bliżej ku swemu zachwyconemu rycerzowi.
— Pamiętajże pan! uroczysta w obliczu niebios przysięga!
Podniosła rączkę do góry...
— Wiarołomców karzą bogi!... nie daj pan sobie wydrzeć tej wstążki...
— Nigdy! panno podczaszanko...
— A powróciwszy z wyprawy, złożysz u stóp moich trofea zwycięstwa... bo musisz być zwycięzcą... inaczej widzieć go nie chcę...
Mówiąc to, żywo, pośpiesznie, uradowana, szczęśliwa... od ust jeszcze raz posłała mu pożegnanie... uśmiechnęła się.
— Pamiętaj! — powtórzyła i znikła.
Pan Medard stał jakby z snu nieprzebudzony, jakby upojony szczęściem, którego się nigdy nie mógł spodziewać. Nie umiał on ani uczuć, co dyktowały jej słowa, ocenić, ani trzpiotowatej płochości dziecięcej... dla niego było to coś wielkiego, uroczystego, co rozstrzygało o życiu... on także uczuł się w tej chwili raz pierwszy mężczyzną, a związanym przysięgą i obowiązkiem... Węzeł święty dlań łączył go z tą anielską istotą, której przyrzeczenia, wyrazy, uśmiech, pożegnanie inaczej sobie tłumaczył niż były...
Szukał jej jeszcze oczyma — ale napróżno... pusto było dokoła... słońce podnosiło się szybko, nie mógł pozostać dłużej. Znając doskonale drogi, spodziewał się towarzyszów napędzić jeszcze przed popasem... Wyjechał więc, co żywo żegnając Bernarda i zebranych sług za bramą, i wziął się inną drogą prostszą, aby przeciąć gościniec... Sułtan, któremu do swoich koni tęskno było, puścił się drobnym kłusem, jak wiatr szybkim, i długa jego srebrzysta grzywa rozwiana wionęła jak chorągiew.