Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzem, tak, moim, i żadnych innych nie włożysz kolorów...
Medard palce podniósł do góry...
— A! przysięgam... do zgonu... na wszystko, co jest najświętszego w świecie, co najdroższego mam... przysięgam podczaszance...
W tej chwili zaszeleściało coś, Jadwisia skoczyła, dając znak Medardowi...
Lecz popłoch to był próżny... We dworze, z wyjątkiem służby stojącej zdala w bramie, wszyscy spali, Jadwisia tylko raniej wstać mogła, bo ją matka odprawiła zawczasu, nie chcąc, by była może świadkiem zabawy... jaką kilku płochych dworaków, cudzoziemców sprawiało sobie — i jej — w chwili, gdy kraj cały ogarnięty był trwogą i żałobą. Nie można zaręczyć zato, czy nadzwyczaj ciekawe dziewczę nie podsłuchiwało gdzie pode drzwiami.
Medard stał na koniu przed nią, nie mając siły ruszyć z miejsca, patrząc w rozpromienioną jej twarzyczkę. Trudno było zaprawdę określić, kto z nich dwojga w tej chwili był szczęśliwszy, choć wcale inne uczucia w tych dwojgu młodych piersi grały. Medard kochał ją do szału, do zapamiętania... ona była uradowana niezmiernie — a dziecinnie i niewinnie, że nareszcie miała kochanka — rycerza, uradowana jakby lalką lub nowym stroikiem... Jej to dawało naostatek przywilej dojrzałości... Miała kochanka! rycerza! który jej poprzysiągł wiarę dozgonną.
Więcej już nie potrzebowała nic — zupełnie jej to starczyło... Zdaje się nawet, że Medard czy kto inny, było jej prawie rzeczą obojętną. Wolała go może, bo był zręczny, przystojny, śmiały, bo jej kolorem mógł dać zwycięstwo, a jej dumie uciechę, lecz nie czuła dlań więcej nic nad trochę wdzięczności za to, że rozpoczęła nareszcie życie... że była wielbiona...
Po główce jej latały jak motyle różnobarwne myśli słoneczne... Medard przez jej miłość mógł