Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc, płakać rzewnie zaczęła, a matka, która słuchała dosyć obojętnie opowiadania, tuliła ją, nie okazując wielkiego współczucia...
— Nie umiałaś sobie ze starym dać rady, — zawołała żywo — dziecko jesteś! Mogłaś z zakochanym zrobić, coś chciała, i arcyksiążąt bałamucić, i na dworze zostać, i opanować go.. Naco go było draźnić? mogłaś zwodzić... a ty zawsze i do trzydziestu lat dzieckiem być nie przestaniesz... Któż takiego człowieka gniewa i naprzekór mu robi?...
— Ale to kat, nie człowiek; — poczęła Jadwiga, ręce łamiąc — na wspomnienie jego krew ścina się w moich żyłach...
Zakryła oczy i płakała...
— Z tego zamku nawet mogłaś się wydobyć, pochlebiając mu trochę... — dodała matka.
— Ja? jemu? pochlebiać? płaszczyć się? prosić? — krzyknęła księżna — a! nigdy w świecie... Wystawże sobie, matuniu — zamknął mnie samą, otaczając szpiegami... skazując na śmierć z nudów i łez... Groził mi czarnym lochem! O! żem nie oszalała... Szczęściem, ten mój rycerz wierny...
Kto? — groźno podchwyciła matka...
— Pełka — cicho dodała Jadwiga.
Podczaszyna ruszyła ramionami.
— Piękny mi rycerz! — rzekła z przekąsem — zbójca, który gdzieś rabunkiem dorobił się majątku. Wszyscy to mówią...
— Ale on dla mnie mało życiem nie przypłacił.
— Wolałabym była, żeby zginął — krzyknęła, zrywając się, podczaszyna, — razbyśmy od niego się uwolniły.
— Gdyby nie on, jabym tam umarła — podchwyciła Jadwiga... — Cudem wyrwał mię z więzienia... zebrał ludzi, napadli na zamek... i...
— O! wiem wszystko, — dokończyła matka — mówić mi nawet nie potrzebujesz... Tobie się zdaje, że się to dobrze stało... a najgorzej w i-