Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Opłacany po książęcemu Müller nie śmiał powątpiewać o prawdzie tych zwierzeń. Godził się na wszystko.
Wyczekano tak do wieczora... W stajni było ciemno i we dnie. Gabryk ją starannie zamknął i zawczasu konie tyłami uprowadził. Miał on z niemi stać w miejscu wyznaczonem u podnóża góry, dokąd Pełka spodziewał się przybyć z Jadwigą. Ponieważ w ciągu tej wyprawy trzos mu mógł zaciężyć, zawczasu pan Medard oddał go wiernemu słudze, który się nim opasał.
W miasteczku panowała cisza wieczorna, gdy Pełka wyszedł z bijącem sercem na swą wyprawę. Gabryk udał się inną drogą, zarosłą łoziną gęstą i wierzbami ku zamkowi... Słońce zachodziło za lasy, gdy odważny rycerz doszedł wreszcie do furty, dosyć zręcznie pozakładanej kawałkami drzewa, lecz otwartej. Z tej strony okolica była pusta, ani żywej duszy na polach. Zwolna począł się wdrapywać na kamienne, strome wschody, wiodące ku zamkowi. Uszedłszy kilkadziesiąt stopni, zatrzymał się, by ognia zrobić i woskowy stoczek zapalić. Bez niego odbicie zamka we drzwiach było niepodobne. Zabrało to dosyć czasu. Gdy światełko zajaśniało, u góry pokazały się jeszcze długie wschody i wysoko nad niemi drzwi czarne. Zamek ogromny z ryglami, obnażonemi z tej strony, ubezpieczał je. Pełka podszedł pocichu, przysłuchując się, czy w podwórcu nie odezwą się jakie głosy, lecz cisza panowała jak najzupełniejsza.
Jął się tedy zamku z obcęgami, bo młota dla hałasu użyć nie było podobna. Obdarzony siłą niepospolitą, skruszył zamek stary, i z pociechą a przestrachem razem ujrzał otwierające się drzwi na zmrok wieczorny. Zgasił światło co prędzej.
Przed nim był jeszcze bok góry, porosły trawą, wiodący już ku zamkowi bez żadnej przeszkody. Dokoła nie było nikogo. Ludzie więc spać musieli po napoju. Na wypadek ubezpie-