Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go, że miano czas ubrać się i śniadać, nim powrócił. Zmęczenie malowało się na jego twarzy.
— Dopiąłem swego, — rzekł — ale mi zaschło w gardle. Upierał się Kerner, że nie może wpuszczać nikogo. Musiałem użyć perswazyj wielkich, i ledwie nieledwie przekonałem, iż obcemu zupełnie podróżnemu, który natychmiast w świat jedzie, otworzyć przecież niema niebezpieczeństwa.
Podróżny się natychmiast porwał i ruszył. Müller jeszcze coś cówił, podnosząc swe zasługi, gdy tamten był już na drodze ku zamkowi.
Brama, do której przybył, była zamknięta; bez pukania jednak Kerner, zobaczywszy nadchodzącego, otworzył i przyjął ukłonem.
Był to człek stary i na twarzy mający wypisane piwo. Rozlane policzki dusiły mu oczy... różowe plamy okrywały nos nabrzękły... Odziany po domowemu, na znak funkcji dowódcy zamku, włożył tylko napierśnik blaszany, który dusić się go zdawał.
— Przychodzę zamek obejrzeć, — począł przybyły, przez prostą ciekawość. — Jestem podróżny, zdaleka... jadę natychmiast...
Wetknął mu w dłoń przyrzeczony datek, na który spojrzał zukosa Kerner.
— Chodź wasza miłość, — rzekł, — ale proszę cicho i spokojnie... nie trzeba, by nas ludzie widzieli...
Wsunęli się, to mówiąc w podwórze. Kerner skierował się na lewo. W milczeniu tak obchodzili mury... podróżny tylko głowę podnosił nieustannie, ale żywej duszy nie zobaczył nigdzie... Drzwi prowadzące do wnętrza, były pozamykane... Gdy do głównych podeszli, podróżny stanął.
— Dajcież mi zobaczyć pokoje!
Kerner się wzdrygnął i za rękę go pochwycił.
— To być nie może!
— Jakto! nie może? dlaczego?
— Bo ja na to nie zezwolę nigdy! nigdy!