Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pełka słuchał, wsparty o stół, nie dając już wcale poznać po sobie, jakby go ta wiadomość obchodziła. Pomyślał długo, nim usta otworzył.
— Powiedzcież choć wy podczaszynie, — odezwał się wkońcu — że niczyją to winą, tylko jej własną, że ona ten los córce zgotowała... że płakać nie powinna, bo tego chciała... bo to jej sprawa, tej kobiety...
— Nie mów waszmość nic na nią — przerwał Godziemba. — Boginią moją jest, nie mogę słuchać... A! coprawda, to nie grzech — powinnaby sama jechać, córkę z tych rąk wyzwolić — i nie ma odwagi. Powiada, iż się lęka, aby i jej więzienie podobne nie spotkało, gdy się książę ulęknie rozgłosu...
— Cóż myśli? — zapytał Pełka.
— A no, płacze... Po kobiecemu, „ultimum refugium lacrimae“....
Śniadali potem milczący, bo Pełkę jakby kto przybił, mówić nie mógł, czoło tarł, wąsy targał, wzdychał, wstawał, chodził, rozmyślał i jak łowczy o co zagadnął, odpowiedzi innej otrzymać nie mógł, tylko: „Coś waszmość mówił? nie słyszałem.“
Jakoż myśli własnych słuchał tylko cały czas i łowczy, widząc, że już tu niema co robić, wkońcu go pożegnał.
Chodził jeszcze po dworku Pełka do południa, a gdy do stołu dano, nie jadłszy wstał — i chodził znowu do nocy i nie położył się spać do późna, a Gabryk przedrzemał krótką czerwcową noc do świtu, czekając na zawołanie.
Dniało już, gdy się Medard rozebrał i legł, a w parę godzin wstał i na Gabryka zawołał:
— W drogę jedziemy! — rzekł krótko — sposobić się...
— Do Gołczwi? — zapytał Gabryk, ziewając.
— Nie, — odparł Pełka — ale koni powodnych dwa, troki dobre, i broń jak najlepsza...
— Jużciż nie na wojnę, bo o niej nie słychać?