Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i księciem Prońskim bardzo pilno wyjechały, snadź na dłuższy czas, z domu.
Poczem zamknęło się okno i brama stała milcząca. Tą odpowiedzią lakoniczną nie chciał się natarczywy Pełka zadowolić i bił dopóty czekanami do wrót, aż furtka się otworzyła nakoniec i wyszedł burgrabia. Była to figura znana zdawna Medardowi, człek kwaśny i zły, lecz dający się ująć datkiem. Wciśnięto mu więc coś w rękę, aby przynajmniej raczył objaśnić, dokąd i w jaką drogę wyruszyły jejmoście.
— Zakazano panie pod cherimem — rzekł cicho — nikomu o wyjeździe nie mówić nic. Domyślam się, że podczaszyna nasza obawia się od jaśnie pana pogoni... Zakazano pisnąć, zakazano się wdawać w rozmowę, inaczej fora ze dwora!
— No, to w Gołczwi dla ciebie dwór otwarty!
Burgrabia westchnął.
— A! co to panie Gołczwia, a choćby i raj, kiedy człowiek do miejsca przyrasta... Ale mnie, na rany Chrystusowe, nie wydawajcie na zemstę podczaszyny... albo żeby się ludzie nie wygadali, żeśmy z sobą na szeptach byli...
— Z moich ludzi nikt ust nie otworzy — rzekł Pełka. — Dokąd pojechali?
— Albo, z pozwoleniem, ta stara sekutnica, choćby ona i moją panią była — rzekł burgrabia, ramionami ściskając — albo ona kiedy komu prawdę powie? Już to się domyślać łatwo, że córkę wydawać! Dokąd? gdzie o indult najłatwiej — a gdzież najłatwiej, jeśli nie w Warszawie? To jasna rzecz... Lecz że nikomu nie powiedziała, dokąd jedzie, to też pewna... ani mnie.
— Jakże się wybrały? — spytał Medard.
— O! ani na dzień, ani na dwa, panna Brzeska mi rozpowiadała, że co było najlepszego, to pozabierały, a wojewodzina ze swoich rzeczy nic prawie nie zostawiła, tylko kufer starzyzny...
— Kiedyż Proński przyjechał? — badał Medard niecierpliwie.