Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jużciż waszmość, na koniu siedząc, tak konwersować z nami nie myślisz. Kiedyś nas zaszczycił odwiedzinami swemi, zsiadać proszę.
Jadwisia dawno mu to już oczkami powiedziała. Niezmiernie była ciekawa metamorfozy starej gąsienicy na złotego motyla.
Dwóch chłopaków jednakowo oszamerowanych, jadących ztyłu na małych konikach, podbiegło panu jeden konia odebrać, drugi u strzemienia stanąć. Pełka zeskoczył raźno i kołpaczek z głowy zdjąwszy, kroczył na ganek. Zaraz też cały dwór z koni zsiadł, i ująwszy je, ustawił się porządnie w szyk. Psy się przed końmi pokładły.
Jadwisia nie mogła oczu odwrócić od pięknego, acz mocno zmienionego Pełki. Młodość jeszcze świeciła na jego ogorzałem obliczu, ale znać było znużenie, walki, smutki i zmarszczki wybite troskami i niebezpieczeństwy. Parę blizn bielszych świeciło na skroni i policzkach. Przybyło mu niezmiernej jakiejś powagi i pewności siebie. Podczaszyna, która była rada upatrzyć coś niedorzecznego, złego, śmiesznego bodaj w panu i otoczeniu, próżno szukała. Bolało ją to jeszcze bardziej.
Wszedłszy na ganek, submitował się raz jeszcze pani domu i wojewodzinie, przywitał z Godziembą i zabrał wskazane mu miejsce przy gospodyni.
— Sądziłem, — odezwał się — że tu przyjadę nieoznajmiony, istotnie jak upiór z grobu, lecz widzę po panu łowczym, że mnie tu musiał oznajmić. Chybiłem więc z występem moim.
Jadwiga z wyrzutem spojrzała na Godziembę.
— Łowczy nam nic nie mówił! — zawołała.
— Przepraszam, — wtrąciła matka — wspomniał o tem, tylkoś zajęta twym księciem nie uważała...