Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrócił wielkim panem, o którego skarbach ogromnych prawią cudowiska...
Podczaszyna w ręce uderzyła.
— Czyż to może być?
— Powszechna fama to głosi, — mówił Godziemba — lecz toby nic nie znaczyło... Co lepiej daleko, znać pana po cholewach... dwór książęcy, konie, wozy, służba, dworzanie, klejnoty, rzędy od pereł i drogich kamieni, czapraki i dywdyki złotem kapiące, szable diamentami sadzone... konie tureckie i hiszpańskie... Słowem, występuje tak, że się ludzie nań patrzeć zbiegają.
Podczaszyna słuchała z widocznem zajęciem, ale w twarzy jej widać też było rozbudzony jakby gniew i niechęć. Zacięła usta, zacisnęła ręce, uderzyła nóżką w podłogę i zmarszczyła brwi.
— Co waćpan pleciesz, panie łowczy, co pleciesz? Cóż to my dzieci jesteśmy, byśmy bajkom ladajakim wierzyli? Skąd? Co?
Godziemba poważnie rozpowiadać zaczął.
— Podczaszyno! królowo serca mojego! — rzekł — nie kłamię nigdy. Nie mam tego i nie miałem w obyczaju i temperamencie. Niezdrowa rzecz fałsz, bo go człek zawsze połykać musi. Nigdy nie kłamię, podczaszyno... Świadkami Warszawa cała, że ów Pełka powrócił, i jak, i z czem... ale w tem też właśnie „cosa stupenda“, że ani on nie chce objawić skąd wraca, co robił, gdzie się wzbogacił, ani go dotąd poszlakować było można i dojść, czem doszedł do tych dostatków. Ludzie sobie głowy łamią, sługi przekupują, za język go łapią, ani sposobu...
Chodzą wieści rozmaite, a nawet niebardzo poczesne...
— Prawisz mi istotnie takie rzeczy, że przychodzi wątpić, czy nie myślisz sobie ze mnie żartować — rzekła podczaszyna. — Jakżeby się to ukryć mogło, gdzie bywał przez lat tyle! Zdradziłaby go mowa, strój, twarz, nieostrożne słowo? Widziałeś go waszeć?