Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był człowiek... Nikt nań złego słowa nie rzekł, lecz że ciężki był dla ludzi, to mu wszyscy przyznawali.
Gąsiorek poszedł po rękach, Węgorzewski uproszony gospodarzył, bo Medard siła jeszcze miał do roboty... a dowiadywania... Czas tak szybko ubiegł, że około północy było, gdy się do snu zabierać zaczynali... W tej chwili chłopak pocichu wywabił Medarda, z którym się matka widzieć chciała.
Nie spała ona jeszcze i nie myślała nawet kłaść się tej nocy, chcąc ją spędzić na modlitwie. Siedziała w swej izbie sypialnej, która taką pozostała, jaką jeszcze za pana wojskiego bywała.
Po niej łatwo było poznać gospodynię. Kilka obrazów pobożnych na ścianach, wizerunek nieboszczyka Pełki naprzeciw stołu, okrytego dywanikiem, w oknie trochę kwiatów, a dokoła szafy i półki, i klucze na kołkach, i co do gospodarstwa męskiego i niewieściego należało. Porządek był wielki, każda rzecz na swojem miejscu.
W krześle siedziała matrona, wsparta na ręku i zadumana. Przed nią na stole szkaplerze i worek zielony, pełny pieniędzy, i mała książka pobożna, i notatka, ręką jej spisana...
Słysząc nadchodzącego syna, zwróciła się ku niemu i wyciągnęła ręce, nie mówiąc nic. Przypadł jej do kolan — pocałowała go w głowę — długo się na słowa zebrać nie mogła.
— Wstań, mój Medziu, — rzekła wkońcu — nic tu łzy nie mogą, co Bóg przeznaczył, spełnić się musi, a nam z sobą spokojnie, rozumnie pomówić należy.
— Chciałeś wojny, los ci dopisał — jedziesz, niech Bóg błogosławi... niech Bóg obrania, niech się Bóg opiekuje... A! dużobym miała do mówienia, gdyby serce głowy nie psuło! Daję ci, co mam na wyprawę... talary są w puzderku, którego kazałem pilno strzec, a złotem co było, noś