Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strzelała doń zaraz na próbę i patrzała czy trafiła.
— E! matuniu! — wołała — już coś mu oczki się mrużą, usta mu się śmieją, już kręci się, gdy nań patrzę, nie wiedząc, co począć z sobą... A! jaki śmieszny! Jutro go dobiję.
Jakoż dobijała nieboraka wojewodzina, a gdy leżał u nóg jej niewolnikiem, dopiero wybuchała radością wielką... i w oczy mu się już śmiała, a ofiara szalał z utrapienia i niepokoju...
Jadwisia nie czyniła tego ze złega serca — ona sama, nie kochając nigdy, była pewna, że to upojenie i u jej wielbicieli krótko trwać musiało, a nie bolało ich bardzo. Dla niej to było zabawką doskonałą, do której była stworzona. Cóż zresztą robiłaby na świecie?
Wśród tych zabaw i osnuwanych na przyszłość planów zaszedł wypadek, który nieco szyki podczaszynie i wojewodzinie pomieszał.
Pan starosta, syn z pierwszego małżeństwa nieboszczyka wojewody, który się był ożenił i spokojnie siedział na wypuszczonych mu dobrach, za życia ojca prawie się nie pokazując w jego domu, po zgonie jego, gdy wdowa obejmowała na siebie dobra jej przekazane, boleć zaczął nad ich utratą, nad wyjściem z imienia...
Żona i rodzice dopomagali mu w tem, znaleźli się usłużni doradcy, którzy obrachowali, że młoda wdowa rady sobie sama dać nie potrafi, procesu się ulęknie, a zresztą powynajdowali różne prawne pobudki, dozwalające się staroście oponować spokojnemu posiadaniu majętności.
Złożono sanhedryn jurystów lubelskich, najszczwańszych lisów, znających wszystkie ścieżki bałamutne statutów, korektur pruskich, praw odwiecznych i prejudykatów... Dowiedziono staroście, że mógł spokojnie pozywać i spodziewać się wygranej, jeżeli chodzić będzie umiał około sprawy.