Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cha! cha! na Gołczwi! na jednej Gołczwi siedząc.
Medard się zaczerwienił.
— Więc, gdybym ja miał pieniądze, majętności? — zawołał.
— Cóż myślisz!... miałbyś i Jadwisię pewno, jak Bóg Bogiem. Czemuż nie! czemu nie! naówczas pan Medard z Gołczwi Pełka byłby taki dobry, jak Pan Lubomirski z Wiśnicza i Potocki ze Złotego Potoku...
Spojrzeli sobie w oczy. Medard westchnął i zamyślił się.... założył ręce na piersiach i stanął wryty. To, co mu powiedziała pani podczaszyna, było rzeczą bardzo prostą, bardzo jasną, a jednak dla niego zdawało się objawieniem jakiejś nowej, nieznanej prawdy, z którą oswoić się musiał. Zdawał się niedowierzać temu, co mówiła...
Podczaszyna, widząc skutek swych wyrazów, dodała:
— No — niema o czem rozprawiać. Wyproś mi waćpan moje konie z niewoli... rozumiesz! Tem mnie rozbroisz, a któż wie, może ci kiedy w życiu jeszcze to odwdzięczyć potrafię.
— A czegóż ja od pani żądać lub później oczekiwaćbym mógł? — odparł Pełka. — Jadwigi mi pani nie dasz, a więcej od niej nicbym nie pragnął. Wojewodzina od pani nie zależy.
— Tak, dziś, póki ma męża — lecz myślisz, gdyby owdowiała, żebym ja nad nią dawnej nie miała władzy?
— I o tem wątpię; przekł obojętnie Medard — a zresztą, kiedy nie mam pieniędzy...
Poczęła się śmiać podczaszyna.
— To się o nie postaraj! — zawołała szydersko — przecież je ludzie robią, a niejeden chudy pachołek, który około siebie chodzić umiał, dorobił się i dostojeństw, i grosza.
Medard zamilkł.
Nadbiegli w tej chwili Zagórscy, oznajmując, że im się udało w ostatku konie u porucznika wy-