Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi nie byli pewnie bez grosza, nabraliście talarów, a jeszcze za tę lichotę takich wielkich pieniędzy chcecie.
Wrzos się uśmiechnął.
— Gołe to było — rzekł — niema o czem mówić...
— Macie konie? — spytał Lejbuś.
— Po nich? — rzekł Wrzos — nie, tylko swoje, tamteśmy już po drodze oddali.
— A swoich byście nie zbyli — dodał żydek.
— Tobie naco konie? — rozśmiał się Hawlik.
— Dwa z kulbakami kupiłbym — ale wasze to szkapy mizerne — rzekł Lejbuś.
— Mizerne marchy! ale! — mówił Wrzos — poszukaj takich naokół, coby bez jadła i wody cały dzień na nogach, na słocie wytrzymały — do popisu one na paradę się nie zdały... a no...
— W szopie stoją? nieprawdaż? — spytał Lejbuś.
— Cóż po nocy, macać chyba będziesz, — rozśmiał się Hawlik — a ze światłem tam iść, jeszcze jakiego licha naprowadzimy... dać pokój...
— Kota w worku nie kupisz — niema co i gadać — rozśmiał się Wrzos.
— Kto to wie, czasem, kiedy worek potrzebny, to się i kota kupuje z nim — rzekł Lejbuś. — Ja bo podobno kiedyś gdzieś wasze konie widziałem.
— Co za parę koni?
Wrzos i Hawlik spojrzeli po sobie, bardzo się im to wydawało dziwnem.
— U nas konie będą drogie, — odezwał się Wrzos — bo mało co one same warte, ale pieszo trzeba iść i łatwoby nas pochwycić gdzie mogli, a znają potrosze, co my za jedni...
— A no! a no! — nalegał Lejbuś — co za tych parę koni?
Zbóje się naradzali z sobą w kącie i swarzyli, i godzili, aż naostatek wystąpił Hawlik:
— Albo brać, albo nie gadać, kulbaki obie nowiusieńkie, na moim rzędzik skórzany z mosią-