Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gości. Lejbuś żywą rozmowę już ze starym prowadził i zdawał się tu gospodarować jak w domu...
Nic okropniejszego wystawić sobie nie można nad tę kryjówkę podejrzaną, do której Pełkę wprowadził jego przewodnik.
Oprócz starego żyda i dziewczynki, w kącie spoczywało jeszcze jakieś stworzenie ludzkie, okryte odzieżą, stękając i jęcząc... Spocząć ani usiąść nie było miejsca; obcięty pieniek dębowy jedyny prawie sprzęt składał. W ścianę wbita deska, którą dwa kółki podtrzymywały za stół służyła.
Lejbuś, rozprawiwszy się z gospodarzem, który zwolna go o coś dopytywał, odwrócił się do Pełki.
— Co pan chce? — rzekł, uśmiechając się — niebardzo ładnie tu, ale bezpiecznie... Ile razy Szwedy popasały w szopie! a jednak drzwi, przysypanych sianem i chróstem, nie znalazły. Tu się pan musi przebrać, a gdy dnieć zacznie, ruszymy dalej starać się o wóz i konie, bo nogi niedaleko zaprowadzą... Bardzo się nam szczęśliwie udało...
Pełka o najbliższy dwór szlachecki pytał, ale na to żyd, trzęsąc głową, odpowiedzieć nie umiał, obiecywał tylko, że sobie rady dadzą...
Nie było to bardzo pocieszające, lecz się Medard musiał zadowolić tem, co mu Lejbuś ofiarował, który wesołego usposobienia nie stracił. Nie było nawet gdzie spocząć i zdrzemnąć się trochę. Lejbuś dla siebie obrał w słomie kątek, Medard, na pieńku siadłszy, wsparł się tylko o ścianę wilgotną. Kaganek postawiono na ognisku... stary żyd poszedł na swój barłóg i wszystko ucichło... Ponad głowami tylko słychać było przez cienką warstwę ziemi, dylami podesłaną, szum lasu i plusk silnego deszczu, cienkiemi strugami dobywającego się do wnętrza.
Nie upłynęła godzina i Medard oka nie zmrużył, gdy czujne ucho Lejbusia pochwyciło w lesie