Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczęły się tedy narady...
Rożański znał żydka, który razy kilka przez obóz szwedzki z listami chodził i powracał... Poszli razem do niego...
Był to przekupień rodem z Lubelskiego, zdawna handlujący po kraju igiełkami, rożnem rupieciem niewieściem, człek przebiegły, śmiały i na swój stan wcale niepospolity. Mógł udać kogo chciał, umiał być starym, młodym, głupim i mądrym, jak mu wypadało, służył potrosze wszystkim, może nawet i Szwedom dla miłego grosza, ale przez to swoich nie zdradzał. Owszem, parę razy skutecznie im dopomógł... zwano go prostem imieniem Lejbusia, a znali go w mieście jak szarą gęś, bo nie było człeka, coby wyszukał w potrzebie, jak on, nawet takich rzeczy, których w niem nie było. Gdyby mu kto dobrze zapłacił, zdaje się, że armatyby szwedzkie pod pachą przynosił na rynek.
Nim doszli do domu, Lejbuś się nawinął na drodze; przebrany był po mieszczańsku i poznać go nawet trudno było, ale Rożański, zdawna się z nim znając, domyślił się i za połę pochwycił.
— Lejbuś, kochanie, mam do waści sprawę.
— A! to wy, panie miłościwy — wesoło odparł czarnooki, mierząc zaraz towarzysza jego wzrokiem ciekawym. — No? a co? może włoskich konfektów dla panien chcecie dostać...
I śmiał się — znać, że Rożański niedawno czegoś podobnego od niego żądał...
— Chodź gdzie za węgieł, aby spokojnie pogadać można — albo nie — to do nas...
— Wielki sekret? — spytał Lejbuś.
— Bardzo wielki.
— I wielki zarobek? — dodał żydek.
— Może być i to...
Popatrzał, myśląc, żyd potoczył wzrokiem dokoła, nigdzie blisko nie było miejsca na rozmowę, a tu czasu nie mieli do stracenia...
Nareszcie wskazał kamienicę jedną, nic nie mówiąc, i wprowadził ich do niej.