Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kilka domostw, nie rozwaliwszy, te tedy najprzód Szwedzi napadli, odebrali, bo ich obronić było niepodobna, i powciągawszy na nie działa, do miasta strzelać poczęli. Szturmowali najwięcej od strony Kazimierza i Stradom też zajęli, a klasztor bernardyński, skąd tuż na zamek strzelać wygodnie mogli.
Paliło się po kilka razy codzień, to tu, to owdzie, tak, że od dwojakiego nieprzyjaciela czuwać było trzeba i chronić się, bo od Szweda zarazem i od ognia... Z przedmieść wiatr rzucał na dachy iskrami i żużlami, tak, że nieustannie się coś zajmowało... i krzyk: gore! nie ustawał.
Dopiero nasi, Pełka i Rożański, którzy przy panu Czarnieckim walczyć tak byli żądni, poznali, że w mieście inna robota niż w polu, a stokroć gorsza... i stokroć przykrzejsza...
Jednego dnia był pan Pełka na służbie przy Czarnieckim, czego się zawsze dopraszał, gdy ów klasztor bernardyński, z którego Szwedzi najgorzej zamkowi dokuczali — palić kazano... Sam kasztelan ogniem kierował; z mieszczan, co ich tam było, którzy się w klasztorze nieraz modlili, albo ślubowali, dla których progi te były drogie i święte, wielu, patrząc, płakało. Nie było wszakże ratunku, musiano własnemi kulami burzyć, co grosz pobożnych wznosił...
Poszły mury w perzynę, ale i Szwedzi się z nich wynieść musieli.
Właśnie razem z Czarnieckim stał na murach Pełka, który się strzelaniem do bliższych Szwedów rad zabawiał, gdy krzyk się dał słyszeć... Obejrzał się i postrzegł, iż kasztelan za gębę się trzymał, a po chwili krwią splunął i zębami.
Alarm się wszczął po mieście okrutny... lecz wódz ani się nawet dał wieść, o swej sile idąc do klasztoru... Pełka, który się doń jak do ojca przywiązał, rzuciwszy broń, pobiegł za nim... Posłano zaraz po doktora do akademji...
Trwoga była niezmierna...
Medarda żadna siła powstrzymać już nie mo-