Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być o tem przez was samych uwiadomionym dla tego właśnie, ażebym lekkomyślnym potwarcom mógł zamknąć usta.
Kasztelan, który się potroszę czegoś podobnego spodziewał, bo nigdzie przysmak skandalu nie był milszy jak na dworze króla, a usłużni przynosili tam codzień zapasy plotek na pokarm powszedni, odrzekł z uśmiechem:
— N. Panie! spotkało mnie wprost nieszczęście, jakie od złego człowieka spotkać może każdego, kogo chcą obedrzeć. Postrachem i groźbą skandalu chcą mi wyłudzić pieniądze. W rzeczy samej winy mej nie ma wcale, chyba ta, żem losu nieszczęśliwej kobiety ulitował się i starał się być jej przyjacielem i doradcą. A że ludzie nie łatwo wierzą w czyste intencje, a chętnie w słabości, naturalnie mogę być spotwarzony.
— A nie lepiejże byłoby ubić sprawę? spytał król.
— Nie mogę, bo bym się uznał winnym, a nim nie jestem.
Król się uśmiechnął.
— Ejże! szepnął cicho.
— N. Panie! — surowo odparł kasztelan — jestem niewinnym.
Król spoważniał.
— Smutna to rzecz — rzekł — gdy uczciwego człowieka spotka oszczerstwo i napaść, ale któż od tego wolny?
— Nie pojmuję tylko — dodał kasztelan — zkąd się już wieść o tem mogła rozpowszechnić po Warszawie, gdy nic jeszcze dotąd nie ma, prócz gróźb i intymidacyj.
— Plotka, mój kasztelanie, rozlatuje się jak pierze w powietrzu, a złe rychlej niż dobre... Gdybym waszmości mógł być pomocnym, z duszy serca się ofiaruję...
— N. Panie wdzięczen jestem W. K. Mości, ale proszę tylko byś wierzyć raczył, żem niewinien, i był