Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiele... człek w świat przecie wejdzie i kto to może wiedzieć, do czego to doprowadzi; gdyby tylko zaszłapał, pociągnąłbym go dobrze.
— Stolniku — dodał nagle nieco — ja do was mam prośbę.
— A no mówże sąsiedzie.
W piątek na postny objadek z całym domem do mnie. Nie mogę tego przenieść, żem was licho przyjął w Chełmie, trzeba sobie sławy poprawić! Jak mi co dobrego życzycie.
— A będzie węgorz.
— Będzie.
— No proścież drugich, mnie już macie.
Achinger posunął się do stolnikowej, która zdala dosłyszała o co chodziło, i powtórzył zaproszenie.
— Z miłą chęcią bym służyła, ale wierzcie mi jestem cierpiąca, a na to zimno narazić się nie mogę. Jeśli mąż i kasztelan pojadą, to i Justysia z nimi, mnie uwolnijcie.
Nie chciał Achinger nalegać, ale na dany przeżeń znak, Rózia przyszła z kolei prosić wszystkich na piątkowy objad. Zgodzili się chętnie prócz pani Barcińskiej. Stanęło na tem, że stolnikowa nie pojedzie obawiając się chłodu...
Chwilę potem jeszcze rozmawiał kasztelan z młodą panią, zdumiewając się naturalnemu jej rozsądkowi, a gdy zmierzchać poczęło, sąsiedzi pożegnali Barcińskich i ruszyli do domu.
Po odwiedzinach, wszyscy zebrani przy kominie pozostali czas jakiś milczący, szanując niedobry humor samej pani Barcińskiej, z tego uciszenia już wnieść było można, że rozmowa będzie burzliwą...
Stolnikowa siedziała przy kominie nakwaszona (jak zwykł był mówić mąż), ręką brodę podparłszy, nachmurzona...
— No, no! puśćcież sobie waszmość oba cugle i chwalcie tę chłopiankę, bo widzę że wam już języki świerzbią... — odezwała się po chwili Barciń-