Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pna i żywa, oddawna wpadła była w oko marcowemu kawalerowi, ale jak się tu było odważyć na krok stanowczy, tak niezwyczajny! takiego mający narobić hałasu.
Maciejowa Szyszkowa, matka Rózi, sługiwała niegdyś we dworze, i jak na wieśniaczkę, była wcale wykształconą, a niezmiernie ambitną. Roiła ona zawsze dla córki los świetny, to jest ekonoma lub pisarza, który z czasem mógł wyjść na dzierżawcę a potem... z Bożą pomocą na dziedzica. Ale to były sny i marzenia; to sobie założyła tylko, że córki za pańszczyźnianego chłopa nie wyda; a strzegła jej i wychowała z nadzwyczajną pilnością. Rózia na krok z domu oddalić się sama nie mogła, nie wolno jej było zająć się robotą, na to były dziewki, byli parobcy najęci. Matka sama nauczyła ją czytać, trochę pisać, tkać w krosnach, szyć czerwone wzory na ręcznikach i śpiewać ładne pieśni ludowe; a że Szyszkowa była herod baba, energiczna, z gębą wyparzoną, śmiała i pracowita, jak postanowiła, tak dokonała wychowania córki.
Bywało, gdy razem w świątecznych strojach, na pół miejskich, świeżych, zręcznych, szły do kościoła z matką, wszyscy się im kłaniali jak paniom. Szyszkowa miała naówczas lat nie więcej czterdziestu kilku, była jeszcze dosyć świeża, figurę miała piękną, włos czarny, wzrost słuszny, wyraz twarzy szlachetny, ale razem groźny nieco. Nie jeden młody parobczak byłby się poswatał do samej pani Maciejowej, w której chacie tylko ptasiego mleka brakło, ale ona jednem spojrzeniem od siebie odganiała, a do córki przystępu nie było.
Kumoszki usłużne nieraz jej dawały do zrozumienia, że mogłaby była jeszcze użyć świata póki służą lata, ale Szyszkowa surowo je karciła.
— Dajcie mi z tem spokój — mawiała — jam już moje na świecie miała i odbyła, moja przyszłość to Rózia... Było mi z nieboszczykiem jak w raju, po co mam piekła szukać. Oj! oj! młody mąż to wielkie nieszczę-