Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siedztwie i wszyscy żałowali Barcińskich, bo Bogusz sławnym był z tego, że z interesu nikt z nim na sucho nie wyszedł, Sroczyn więc zawczasu uważać było można za przepadły, a folwark był co się zowie piękny, intratny, najlepszy może ze wszystkich trzech. Szczęściem, że jeszcze transakcja zastawu spisaną nie była, raptularz tylko przygotowano, a na ten jakoś obie strony się nie zgadzały, różnych wymagając zastrzeżeń i dodatków.
Życzył p. Bogusz utrudnić wykup, a dziedzic sobie ułatwić i nie mieć potem rachunków, więc punkta tyczące się zabudowań, zasiewów, remanentów, i t. d. szczelnie roztrząsano i jak to się niestety między ludźmi wiedzie, Bogusz widząc, że łyka się drzeć daje, ciągnął sobie jak mógł, a pan Marcin tarł biedaczysko czuprynę, tylko gdy na Justysię spojrzał, o wszystkiem zapominał.
— Niech tam Sroczyn licho bierze, byle dziecko żyło, — zawołał w ostatku — będzie dla niej i tego co zostanie, byle Bóg dał zdrowie.
Był więc już zdecydowanym, gdy Bogusz nadejdzie podpisać co zechce, byle pieniędzy dostać. Nie można było powiedzieć cale, ile ta podróż kosztować miała, bo doktorowie warszawscy ostatecznie dopiero wyrokowali, jakiego to tam potrzeba było powietrza, aby kochane dziecię uzdrowiło.
Tego dnia, gdy się prawie na pewno przychodziło ze Sroczynem pożegnać, pan Marcin całą noc nie spał, wyrwał się rano z izby, i z oczyma załzawionemi prawie, chodził modląc się po sadzie. Serce mu się ściskało... W Sroczynie mieszkali dawniej jego rodzice za życia nieboszczyka dziada, tam się on sam urodził, tam dziecinne lata przebiegał, żegnać mu się było z tą ziemią, oddawać ją w obce ręce, tak boleśnie, tak trudno, że niemal dzieckiem się stawał, gdy pomyślał o tem. Znał każdy kamyk, pamiętał tam każdą ścieżynę, gromada tamtejsza do chrztu go trzymała, ludzie wszyscy stanowili jakby rodzinę, żyła jeszcze staruszeczka mamka, co go wykarmiła, piastunka Marysia,