Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niespodzianie, nagle wszedł do pokoju. Uwierzono temu czy nie, to pewna, że Achinger mrugnął sam sobie dając znak jakiś i księdza do siebie zaraz nazajutrz na rybę zaprosił, zacierając ręce. Wszystkich nawet pana Marcina dotknęło podejrzenie, iż ci ludzie gdzieś kiedyś, dawniej znać się musieli. Zatrzymano księdza na noc, ale z Żeligą słowa do siebie nie przemówili, owszem zdawali się unikać wzajemnie. Nazajutrz rano odprawiwszy mszę św. w oratorjum, pielgrzym sowicie obładowany odjechał.
Chodziła tylko głucha wieść pomiędzy czeladzią, że gdy ojciec odszedł do oficyn na spoczynek, widziano skradającego się do izdebki Żeligę, który znaczną część nocy z nim przepędził... Ktoś nawet dopatrzył że klęczał przed staruszkiem jakby się spowiadał, że płakał, że głosy ztamtąd wielkie, ale wnet hamowane wybuchały kilka razy, przerywane jakby łkaniem i jękami.
Nazajutrz jednak po odjeździe bernardyna do Achingera, na Żelidze nic znać nie było nadzwyczajnego, owszem weselszym zdawał się niż wprzódy, a spytany nawiasem czy tego księdza nie znał kiedy, milcząc ruszył tylko ramionami.
Bernardyn zaproszony i znęcony obietnicą ofiary pojechał nazajutrz do Achingera, który niby przez zapomnienie nawet pana Marcina do siebie z nim nie prosił. Wszystko było jak najzręczniej obrachowane, aby z staruszka tajemnicę, której się gospodarz domyślał, koniecznie wyciągnąć. Podano objad postny, bo to był piątek, a do niego wino przednie węgierskie i miód stary. Achinger nalewał gościowi pełną, a gdy się dobrze rozgadali, napomknął o Barcińskich ich domu i Żelidze.
— Ten to podobno asana dobrodzieja, ojcze mój, dawny jest znajomy! — dadał kuternoga.
— He? znajomy? kto? — spytał powolnie staruszek.
— Żeliga...
— Żeliga? żadnego Żeligi nigdy w życiu nie znałem — rzekł spokojnie bernardyn.