Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyniósł mi on list od Stanisława, pełen pokory, serdeczny, proszący o przebaczenie i pojednanie zupełne, a razem wzywający mnie, bym to nie słowem ale czynem dopełnił, przybywając sam do niego.
Chwila to była jedna z najboleśniejszych w mem życiu, bo dawne odnowiła rany. O. Ignacy namawiał, abym spełnił wolę brata, serce samo ciągnęło mnie ku niemu, natychmiast więc umyśliłem stawić się na wezwanie, ale podróż odbywając pieszo i jako pielgrzym pokutujący. Zaraz nazajutrz grubą przywdziawszy siermięgę, boso, z sakwami na plecach, sam jeden wyszedłem z pustelni i rozpocząłem tę podróż, która trwała dni kilkanaście. Stanisław znajdował się naówczas w klasztorze Bernardynów około H. zasuniętym w lasy, w odległej i dosyć pustej części kraju. Przypadek raczej niż wola moja zrządził, żem tu przyszedł w samą wigilję wielkiego odpustu, który tysiące ludzi do cudownego obrazu gromadził. O zachodzie słońca, znużony przywlokłem się do bramy klasztornej i padłem tam straciwszy siłę i odwagę iść dalej.
Chwila, w której miałem ujrzeć znowu tego brata, ranionego śmiertelnie ręką moją, a ocalonego cudownie ręką Bożą, napełniała mnie trwogą niewysłowioną. Potrzebowałem nabrać odwagi, nimbym przed nim stanął. Leżałem tak na ziemi, wśród zachodzącego słońca blasków, gdym ujrzał przed sobą cień, który zatrzymał się i zasłonił mi jasność wieczorną.
Powoli usłyszawszy szelest bliski, zobaczywszy bose zakonnika nogi, który zaraz pokląkł przy mnie, podniosłem oczy.
Alem krzyknął, zakrywając je zaraz, był to bowiem Stanisław, który klęczał przedemną.
O mój Boże, jakże zmieniony, jak opromieniony pokojem i świętością, jak ubłogosławiony pokorą! Twarz jego blada, anielskiej była piękności.
Schylił się, ujął kraj mojej szaty i ze łzami całować ją począł, wołając: