Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wa, który siedział już za stołem, podparty, gdym zawołał:
— Kto śmiał dotknąć obrazu matki mojej?
Odparł szydersko:
— Ja... Stosowniejsze dla niej miejsce we fraucymrze niż tu. Tam go powiesić kazałem zkąd wyszła.
Już nie wiedząc co czynię przybliżyłem się doń drzący.
— Tyś to uczynił? zapytałem.
— No, ja! odparł bledniejąc.
— Twoje więc miejsce nie tu u tego stołu, do którego mężowie zacni zasiadali, gdzie święte niewiasty przychodziły niosąc pokój i miłość — ale w psiarni, hultaju!
To mówiąc pochwyciłem go oburącz za ramiona i miotając nim szalonym gniewem, cisnąłem nim o drzwi. Ale rychło i on na chwilę straconą odzyskał przytomność i siły, pochwycił nóż z kredensu przy drzwiach i wpadł z nim na mnie. Anim już wiedział jak ręka moja porwała drugi i takieśmy my bracia... zapomniawszy na wszystko... padli ku sobie zażarci...
Od tej chwili już niepomnę co się działo ze mną, ochłonąłem dopiero gdym ujrzał Stanisława przedemną leżącego na ziemi i broczącego we krwi, i ręką trzymał nóż mój, który tkwił w jego piersi.
Ja także ranny byłem w szyję, krew moja płynęła, alem zapomniał o sobie. Kain bratobójca stanął mi przed oczyma, padłem na kolana z okrzykiem boleści, usiłując wyrwać żelazo z rany. Stanisław zobaczył ten ruch i sądząc że go chcę dobić, omdlał. Cały dom na tę krwawą zbiegł scenę, której świadkiem było dwoje sług struchlałych w kącie stojących. Nadbiegła Teresa i jak nieżywa padła ujrzawszy krew naszą. Rozesłano natychmiast po lekarzy, po rodzinę, gdyż Stanisław zdawał się ugodzony śmiertelnie. Mnie już nieprzytomnego zaniesiono na łoże, a gorączka nie tak od rany, jak z gwałtownego wstrząśnienia i doznane-