Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwierzęcy, pragnienie zemsty dzikie. Naówczas starałem się je odpędzić rzewną, gorącą modlitwą, obawiałam się sam siebie. Zdaje się że Stanisław postrzegł te moje znękanie i postanowił z niego korzystać, podwajając dumę, lekceważenie, wysilając się na urągowiska.
Raz zaprosiwszy na obiad dwóch młodych ludzi, przyjaciół swych serdecznych, tak nielitościwie wprost nam dokuczał, lub słowy dwuznacznemi smagał, że mnie do największej pasji doprowadził. Drżeć mi poczęły ręce, w głowie splątały się myśli; Teresie łzy kroplami ściekły po twarzy, on nie przestał sobie żartować z nas obojga. Opowiadał zmyślone historje familij różnych, czyniąc alluzję do matki naszej, słowem zdawał się pragnąć wybuchu i przyprowadzić mnie do niego. Ja poskromiwszy się siedziałem jak głuchy. Teresa i ja odeszliśmy od obiadu co rychlej, zostawując młodzież przy kielichach śmiejącą się na całe gardło.
Nie przerwało im to szumnej zabawy, która się długo przeciągnęła. Ja czekałem aż goście odjadą, postanowiwszy rozmówić się z p. Stanisławem otwarcie, nie mogłem znieść by pamięci mej matki śmiał lekkiemi słowy dotykać. Zebrałem resztę sił, pomodliłem się aby ich nie utracić, a gdym wiedział że Stanisław sam pozostał, zszedłem do jego mieszkania.
Zdziwiło go to przyjście moje, bom nigdy u niego, a on u mnie nie bywał, stanął we drzwiach jakby tamując mi przystęp i zapytał sucho:
— Cóż to jest? co go tu sprowadza? czem mogę mu służyć?
— Mamy z sobą do pomówienia — rzekłem, poważnie siłą wciskając się do pokoju i drzwi zamykając za sobą. Energja moja trochę go zmięszała.
— Służę — odparł — na rozkazy...
— Jakkolwiek się podoba panu bratu, rzekłem, mnie i siostrę moją uważać, prawnie przed Bogiem, światem i ludźmi, nosimy jedno nazwisko, jesteśmy rodzeństwem. Matka nasza była ubogą szlachcianką,