Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez zwolenników swoich na dworze, niebezpieczeństwo jakieś przeczuwając, baczną była i pilną nalegając coraz bardziej, aby nas do klasztoru wysłano. Ojciec się na to nie zgodził, i wręcz odmówił żądaniu.
Zostaliśmy więc w domu, i w nieszczęściu naszem tę przynajmniej mieliśmy pociechę, żeśmy na wieczny odchodzącego spoczynek rodzica pożegnać mogli.
Śmierć przyszła spodziewana a przecież naglej niż przewidywano. Czasu pogrzebu zostawiono zostawiono nas w spokoju, nie śmiejąc mieć za złe, żeśmy przy zwłokach rodzicielskich miejsce dzieci zajmowali. Wszakże z zimnego i prawie pogardliwego obejścia się brata Stanisława i familji matki jego, a nawet stryjów i dalszych krewnych, miarkować mogliśmy już, co nas w przyszłości czekało. Nie śmiano nas wypędzić, ale wśród tłumu wszędzie nas dwoje tylko było, rozstępowano się przed nami, wydzielając jak zapowietrzonych.
Miałem naówczas lat około dwudziestu, ale mnie surowe wychowanie zawczasu dojrzałym uczyniło a przywiązanie do Teresy wkładało obowiązki opieki, którą spełnić poprzysiągłem.
Zaraz po pogrzebie pana wojewody, pospieszono z uroczystem otwarciem testamentu jego, który się w rękach książąt L. znajdował. Cała rodzina przybyła na ten obrzęd, przytomna była czytaniu, my także staliśmy w kątku. Nikt najmniejszej opozycji woli nieboszczyka stawić nie myślał, my płakaliśmy tylko; opiekę nad nami bezwarunkową testament zdawał na brata Stanisława, zlewając nań prawa ojcowskie.
Gdy się to czytanie pierwsze dokonało, po którem głuche zgromadzeniu panowało milczenie, p. starosta Bielski, stryjeczny p. wojewody, którego był do siebie wezwał na parę tygodni przed śmiercią, powstał i poprosiwszy o głos, z zanadrza dobył opieczętowaną kartę.
Wszyscy z podziwieniem spoglądali po sobie.
— Upraszam — rzekł — pana rejenta aby był łaskaw powtórzyć datę testamentu p. wojewody.