Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

władnąwszy, znudzony ciągłym przymuszonym przy nim pobytem, stał się ostrym, niecierpliwym, dla rodzica nawet ciężkim. Nie żeby winnego mu uszanowania chybiał, ale panować w domu nawykłszy, mniej sobie coraz wolę ojcowską cenił, postępował często, jakoby już nikogo nad sobą nie uznawał.
Chorobą dolegliwą złożony ojciec zatęsknił za kimś, coby mu jak dziecię służył, a nie jak starszy rozkazywał. Na pół roku przed śmiercią trafiło się, że Ojciec Ignacy przybył na święta do rezydencji. Znał on mnie dobrze, lubił dosyć, i zawsze śmiejąc się przepowiadał, że ze mnie dobrego mnicha nie zrobią. Począł go ojciec rozpytywać o mnie, bo mu chwilami teraz przychodziła troskliwość jakaś o nas, żal obojgu.
O. Ignacy nie wahał się wyznać przed nim całą prawdę, wyraził ojcu zdziwienie swe, że gwałt chce zadać sumieniowi dziecka, zmuszając je do obrania zawodu, którego obowiązków spełnić dobrze nie potrafi; dodał, że grzechem jest popychać do nieuchronnego grzechu. Sądzę że tym rozmowom z O. Ignacym winien byłem, iż mi w końcu zjechać na czas jakiś do chorego rodzica dozwolono. Byłem tak z tego szczęśliwym, iż nie pomnę w całem życiu chwili błogosławieńszej, nad te niespodziewane powołanie i przybycie do domu.
Czułem jakbym przestawał być sierotą; do zupełnego uszczęśliwienia tylko siostry mi brak było.
Nie obrachowywałem wcale, że ten przyjazd nie w smak przyjdzie bratu starszemu, który przywykłszy być tu sam i rządzić, nie lubiąc z nikim dzielić się afektem ojcowskim, krzywem okiem patrzał na tego, którego przecież za brata uznawać musiał.
Pamiętam tę chwilę uroczystą, gdym przez O. Inacego do łoża ojca był przyprowadzony, drżałem jak liść równie z obawy jak z radości. Leżał starzec od dawna już wstawać nie mogący, wychudły, blady, ale poważny jak patrjarcha z siwą po pas brodą, z wybielałemi chorobą rękami; podniósł się gdym się przybliżał i ukląkłem, patrzał na mnie długo milczący, wy-