Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stawał krnąbrnie, lecz im mocniej i zapobiegliwiej chodzono koło mnie, tem ten nacisk silniejszą we mnie budził odrazę do klasztoru, do sukni; zamiast pokory rosła we mnie duma ludzka nieukrócona, chęć swobody nieprzełamana.
Toż prawie samo działo się z siostrą moją, w innym klasztorze zamkniętą, która pobożna była nadzwyczaj, ale nie mogła się oswoić z myślą wyłączenia ze świata żyjących, nie własną wolą, a z góry narzuconym rozkazem.
Tłumaczono nam to obojgu tem, że rodzic przewidując, jakie w życiu trudności ciągnąć miało za sobą urodzenie i imię nasze a niechęć rodziny, dla szczęścia naszego pragnął od świata usunąć, aleśmy tego zrozumieć nie mogli.
Tymczasem wojewoda mając przy sobie brata starszego p. Stanisława, widząc go ciągle, obcując z nim, sam zaś siły i zdrowie straciwszy, szczególniej się do niego przywiązał, a nieustannie mając go z sobą, nałogowo się do niego przyzwyczaił. Stanisław owładnął nim całkowicie, a serca dla nas braterskiego mieć nie mogąc, bo nas za natrętnych jakichś przybłędów niemal uważać nawykł, jak cała rodzina, mocniej jeszcze utwierdzał ojca w postanowieniu rozporządzenia tak losem naszym, abyśmy ani w domu ani w sercu ojcowskiem żadnego nie mieli udziału. Nie jego w tem była wina może, gdyż mu od dzieciństwa wszystko tak przedstawiono, iż inaczej myśleć nie mógł. Zapomnieni, zaparci niemal, siostra i ja żyliśmy sierotami wśród obcych, z bolesnem uczuciem naszego odrzucenia: nieostrożne słowa zimnych ludzi, dawały mu coraz mocniej czuć krzywdę, jaka się nam działa. Ojciec starzał i słabł, coraz gorzej się mając... Po jego śmierci wiedzieliśmy, że całe losy nasze i przyszłość zależeć miały od brata, który dla nas był dotąd obcym, braterstwa nie dając najmniejszego dowodu, niechęci bardzo wiele.
Stało się wszakże z woli Bożej inaczej niż było ułożone. Stanisław rosnąc w lata, słabym ojcem za-