Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ukradkiem niekiedy przywożono nas czasu świąt po błogosławieństwo ojcowskie, a na uboczu je odebrawszy niewiele pieszczot rodzicielskich kosztując, potajemnie wkrótce odjeżdżaliśmy z siostrą do naszych zakonników i zakonnic. Że nas wcześnie oboje do stanu duchownego ordynowano, wychowanie też stosowne za młodu i surowe odbieraliśmy, prawie dziecinnej swobody i wesela nie zażywszy. Modlitwy, posty i ostre reguły, zawczasu przysposabiały do żywota klasztornego. Wiedzieliśmy oboje co nas czeka, a że niedola wspólna i sieroctwo serca zbliża, kochaliśmy się z siostrą Teresą, najbardziej nad tem bolejąc, że się nam z sobą na wieki rozstać przyjdzie. Projektowaliśmy też ja i ona, że kapłanem zostawszy w klasztorze, którego ona będzie ksienią, miejsca spowiednika dopraszać się i starać mam. Ale Bóg inaczej rozporządził.
Oboje jakoś pomimo wychowania, mimo pobożności, nie czuliśmy w sobie żadnego powołania do stanu duchownego; ale wiedząc o niezmiennem postanowieniu rodzica z rezygnacją się do niego przygotowywaliśmy.
Ciężko tylko było rozstać się nam z sobą, gdy przyszedł czas udania się do klasztoru; opłakaliśmy tę godzinę gorzkiemi łzami, ale młodość i jej siły boleść tę pokonały.
Wstąpiłem do szkół OO. Jezuitów a razem prawie do seminarjum ich i nowicjatu, naznaczoną mi oblekając sukienkę. Ciężyła ona a raczej przestraszała, bo czułem się stworzonym do czynnego życia. Przełożeni też moi wcale ze mnie nie byli zadowoleni, mając do czynienia z naturą twardą, nieugiętą, na wszelki gwałt jej zadany oburzającą się. Z początku usiłowano ją pokonać, później przedstawiono ostrożnie ojcu mojemu, że do ciszy klasztornej nie zdawałem się stworzonym. Ale on obstał przy swojem raz dawszy słowo, i obiecywał wiele ojcom, byleby bez użycia środków ostrych skłonić mnie do stanu duchownego potrafili. Nie opierałem ja się wcale otwarcie anim