Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skłonił się przed nią, szanując w niéj podwójnie, swoją panią i nieszczęście jakiego doznała. Wzrok który spotkał jéj wejrzenie tak był współczucia i litości pełen, tak łzami przesiąkły, że choć cierpienie wszelką myśl odganiało od niéj, pani Joachimowa powstała i zbliżyła się ku starcowi.
— Patrz! patrz! — zawołała z jękiem przeszywającym — o! mizerne ludzkie życie! w co się to ranna moja obróciła radość; dziś jeszcze o brzasku liczyłam się do szczęśliwych... i dziś ostatnie słońce zaszło doli mojéj i doli biednéj dzieciny... On umarł! on umarł! I umarł tak okropnie, tak przedwcześnie, nagle, straszliwie, zostawując nas samych na Bożym świecie, samych, sieroty zupełne!
— Nie, nie, — żywo odparł z uszanowaniem ale z uczuciem Soroka — on konający nam was powierzył, wiernéj swojéj gromadzie. Nieślimy go konającego na barkach i przemówił do nas głosem ostatnim, żebyśmy byli opiekunami waszemi i ojcem dla jego dziecka... i będziemy! — dodał Hryć głośniéj —