Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszęż i mnie trochę kochać panie Janie, jakeś kochał mego męża, będę się starała na to zasłużyć.
Jan ni z tego ni z owego, zawsze do wszystkiego prędki, rozpłakał się rykiem i pocałował aż w nogę młodą panią swoją, tak mu do duszy przemówiła, a z wielkiéj nagle obudzonéj ochoty służenia jéj, wleciał potém zaraz do domu za państwem i nogą przewrócił cały kosz stojących w kącie butelek.
Gwar gości i muzyka, śmiechy i wiwaty zagłuszyły brzęk tłukących się flasz, na które pogardliwie tylko spójrzał Jan, ruszył ramionami i przez zęby stęknął:
— Oto głupie!
Nie zważając na sączące się wino, poszedł daléj potrzęsając głową, i wciąż mruczał do siebie: — Ona sama będzie z nami polowała, ja ją nauczę! będzie polowała! mówię że będzie, i wszystko tak się pociągnie jak było dawniéj... co daj Boże.