Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lekki przewiew, po którym pomiarkował Juljusz, że gdzieś daléj inne wejście lub otwory być muszą.
— Stójże teraz w miejscu, — rzekł Hryć puszczając jego rękę, a ja się o światło postaram. — To mówiąc postąpił kilka kroków i po niedługiém oczekiwaniu, zapalił grubą, nie foremnie zlepioną świécę woskową.
Zewnątrz rozlegający się łoskot nadchodzącéj burzy, która drzewa wywracała z korzeniami, bijących jeden po drugim piorunów, szum ulewnego strumieniem spadającego deszczu, nagłe przejście w ciemność, doznane dnia tego uczucia, przyłożyły się do wywarcia na Juljuszu mocnego wrażenia widokiem pieczary, którą przy słabym blasku zażegnionéj świecy ciekawie oglądał. Światełko powolnie rozlewające się, ukazało mu wyżłobione ręką ludzką podziemie którego sklepienie nieforemne spierało się tu i ówdzie na zostawionych ogromnych ciężkich z gliny słupach. W ścianach oczerniałych od dymu, widać było porobione wgłębienia, a pod niemi wciąż idące przyźby szerokie, służyły zapewne za siedzenia i miejsca spoczynku. Pod nogami wa-