Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Juściż niekiedy ci ją odkrywam. Za mną, za mną, a żywo! burza się zbliża, niezadługo las zadrży i drzewa polecą nam na głowy! uciekajmy.
Posunęli się uwiązawszy wprzód konia u wnijścia, w głąb jaru ciemnego, który na trzy czy cztery rozdzielał się gałęzie; Hryć po namyśle skierował się w prawo i stanęli przed ścianą gliniastą zakończającą nagle rozpadlinę. Tu niewielka bryła ziemi porosła trawami, mchem i drobnemi krzewami, pchnięta silną dłonią starca, odtoczyła się nieco i za nią pokazał się czarny otwór.
— Schyl się i wchodź za mną, — rzekł stary zręcznie wsuwając się przodem.
Szeroko znów rozświecająca świat błyskawica wskazała wyraźniéj paszczę pieczary, do któréj za swym przewodnikiem wszedł Juljusz. Stary schwycił go za rękę, bo z razu nic rozeznać nie mógł i ciemno mu było jak w grobie, oczy jego olśnione oswoić się nawet nie mogły z przepaścistą nocą tego dziwnego podziemia, w którém powietrze chłodne i orzeźwiające zdawało się dowodzić że się daleko rozciągało. Czuć było nawet jakby