Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

legł się po lesie i górach, wicher zaszumiał i ogromne deszczu krople, spadać poczęły na głowy z między rzadszych u wnijścia gałęzi.
— Burza! burza straszna! — potrząsając głową rzekł Hryć — a ja zapomniawszy o niéj, wstrzymałem cię za długo i do wsi do karczmy daleko, niewiedzieć dokąd się schronić.
Stanął i podumał chwilę.
— Musimy się wstrzymać, — odezwał się po namyśle stary wieśniak — burza będzie straszna i długa, do wsi mila, karczmy żadnéj, jechaćby ci było niebezpiecznie i przykro. Może wreście znajdę przyporzysko!
To mówiąc zawrócił się nazad w wąwóz ciemny.
— Jeśli w tym parowie, — rzekł Juljusz — to na taką burzę, wszystko jedno co pod gołém niebem...
— Znajdziemy coś lepszego, — tajemniczo szepnął stary — tylko panie Juljanie, zapomnij proszę żeś tam był dokąd cię prowadzę; jest to skrytka na wypadek wojny, nieszczęścia jakiego, wydawać się jéj nie godzi, kto wié, pod te czasy bardzo przydać się może...
— Znowu posądzacie mnie!