Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gwałtowności, — odezwała się prawie ze łzami.
— Domyślam się, że powodem wszystkiego musiała być usłużna sąsiadka.
— Tak jest, dała mi uczuć boleśnie, jakie świat ma wyobrażenie o mnie, jak ludzie ocenili serce moje...
— Nie sądź pani o wszystkich z téj opłakanéj próbki, — żywo odparł Juljusz — to wyjątek...
— Jakkolwiek bądź, słówko jéj niebaczne dotknęło mnie do żywego. Więc mi nie wierzą! więc sądzą, że kłamię łzami! kłamię suknią! samotnością! żalem! wszystkiém!
— Ależ pani, powtarzam, to wyjątek...
— O biédne my kobiéty! — ciszéj zapłakała wdowa — biédne my kobiéty... — I twarz ukryła w dłoniach, zamyślając się łzawo i długo; widok ten przeszył młodego człowieka, uczuł jakby zgryzotę sumienia za myśli, które mu przez serce przebiedz mogły, zwilżyły się i jego oczy, niepostrzeżony wysunął się z pokoju.
Smutny wlókł się ku pustemu swojemu mieszkaniu, z myślami dziwnie przykrémi, z jakiémś odrętwieniem na wszystko; kochał więc,