Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pocznę rozmowę niezwyczajną i przykrą dla mnie, ażeby ją raz nazawsze zakończyć...
Juljusz powstał nie mogąc sobie zrazu wytłumaczyć, co to znaczyło, wlepił w nią oczy i zadrżał.
— Posądzają już pana, najniewinniéj zapewne, że masz czulsze dla biédnéj wdowy uczucie nad prostą litość. Ja pana tak płochym nie sądzę. Za taki wybór, w który jednak nie wierzę, musiałabym być wdzięczną według ludzkiego sądu, a w istocie serce mi prawie gniéwać się zań każe. Nie łudź się pan, jeźli myślisz o mnie: ta suknia czarna, to dziecię które nad życie kocham, ta mogiła na którą codziennie patrzę, dość mówić powinny, że nigdy się nie uczuję rozwiązaną z przysięgi, która mnie wiąże do śmierci. Jestem żoną umarłego, ale zawsze żoną... nikt o mnie starać się nie może, boby mi tém najboleśniejszą wyrządził krzywdę: posądziłby mnie o brak sumienia, o brak serca, o nędzne udawanie. Ja cierpię, a urągać się boleści nie godzi.
I łzy wytrysły z oczów wdowy. Juljusz