Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani Joachimowa zabiéra się jéj przerwać, nacóż masz marnować życie? potrzeba ci pójść za mąż, a kiedy już masz iść...
— Ale ja nie pójdę!
— Tak ci się zdaje, o! to imaginacya! Więc kiedy już masz iść, zacóż nie teraz, kiedy jak wiémy (wymówiła z przyciskiem) stręczy ci się tak przyzwoity młody człowiek.
— Mnie! — krzyknęła cała zapłoniona łamiąc ręce pani Stareńska — mnie! któż to śmiał powiedzieć?
— O, zmiłuj się! do czegoż to udawanie? Alboż nie wiedzą wszyscy, że Juljusz się w tobie kocha? Darmoby się zapiérać... Czemu już lepiéj nie kończycie...
Trudno odmalować z jaką gorączką gniewu i zniecierpliwienia porwała się Marja i podbiegła do swachy z zaciśnionémi rękoma.
— Masz pani, — zawołała żywo, — masz pani dla mnie choć cokolwiek przyjaźni?
— Zmiłuj się! alboż o tém wątpisz?
— Dajże mi pani jéj dowód, i nie wspominaj mi nigdy o zamężciu. To obelga dla mnie. Pan Juljusz jest, nie zaprzeczam, bardzo miłym człowiekiem, mam dla niego wie-