Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lekarstwa i naturalnie zacząłem wypytywać starego, skąd dostał tego nieznajomego chorego.
Smith pojmał go na swym podwórzu w New Barns, odrzekł Sfafford zwykłym, spokojnym tonem, jakby mówił o schwytanem zwierzęciu.
Stamtąd go zabrałem, bo wygląda tak osobliwie. Ale powiedz mi doktorze, bywałeś w szerokim świecie — czy nie sądzisz, że to młody Hindus?
Rzeczywiście wygląd jego zadziwiał mnie. Długie, czarne włosy rozrzucone po słomie posłania, tworzyły silny kontrast z oliwkową bladością twarzy. Pomyśladem, że może być Baskiem. Choć Baskowie nie wszyscy umieją po hiszpańsku, jednak na próbę powiedziałem do niego kilka znanych mi słów hiszpańskich, później przemawiałem po francusku, lecz nie zdawał się rozumieć. Chwytałem szeptane przez niego dźwięki i zakłopotałem się wielce, dźwięków takich nie słyszałem nigdy w życiu.
Tego samego popołudnia panny z parafii, jedna z nich czyta Goethego ze słownikiem, a druga od lat kilku biedzi się nad Dantem, przyjechały w odwiedziny do panny Sfafford, a dowiedziawszy się o rozbitku, próbowały przemawiać do niego po niemiecku i włosku, stojąc ostrożnie na progu. Lecz wkrótce cofnęły się spłoszone namiętnym wybuchem wymowy, skierowanym wprost do nich. Przyznawały potem, że owe zasłyszane dźwięki