Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chętnie, z oburzeniem, jakby się czuł poniżony i zadziwiony przyjęciem, jakiego doznał na tem nieznanem sobie wybrzeżu. W kilka dni po jego przybyciu o niczem innem nie mówiono w okolicy. Rybaków ze wschodniego Colebrook niepokoiły i przerażały po nocy, ciężkie uderzenia w kamienną ścianę wybrzeża i przejmujący głos wykrzykujący obce jakieś wyrazy. Kilku rybaków poszło nawet na poszukiwania, lecz bohater nasz uciekł przerażony na odgłos ich szorstkich zagniewanych głosów, hukających w ciemności. Widocznie miotał nim szał, gdyż wieczorem widziano go na szczycie niedostępnego, stromego wzgórza w Norton, a następnego ranka o świcie woźnica z Brenzett spostrzegł jakiś nieruchomy kształt ludzki leżący w trawie, zbliżył się nawet przyjrzeć mu się lepiej, choć straszną była ta postać, spoczywająca w śnie, czy omdleniu w czasie gwałtownej ulewy. Tak różny od tutejszych ludzi wygląd miał biedak, że dzieci przechodzące drogą do szkoły w Norton przeraziły się go bardzo i zdziwiona nauczycielka wyszła sama zobaczyć, a potem z obrzydzeniem opowiadała o okropnym włóczędze. Włóczęga, skoro się przebudził, powstał zawstydzony i zwolna ze spuszczoną głową począł się oddalać, lecz nagle niby ruszony jakąś tajemną myślą, pobiegł z niezwykłą szybkością. Mleczarz z farmy Brandleya nie zapierał się wcale, że uderzył batem w twarz jakiegoś cygana-włóczęgę, który za-