Strona:Józef Birkenmajer - Różowy koral.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

solą usztywnione, to rumienił się nieśmiały kwiatuszek, gdzieniegdzie zaś rozwiły się gibkie krzewiny i pnącze, powystrzygane w różne kształty prątków i liści, — ba nawet w kilku miejscach sposobem niewiadomym wystrzeliły smukłe a rozłożyste drzewa palmowe.
Stały tutaj te drzewa w zadumie i prawie w zakłopotaniu, jak ktoś, kto nie wie, skąd wziął się znienacka w nowych dla siebie i obcych stronach — i tylko znacząco, jakby z rezygnacją, kiwały głowami. Ale gdy wiały wichry nadmorskie, wtedy drzewa schylały się w stronę niewidzialnych lądów, biły pokłony, jak mahometanie w stronę Mekki, i wyciągały ręce, jakby o ratunek, jakgdyby przyzywały kogoś z tej ojczyzny dalekiej i nieznanej, o której mówił im może tylko instynkt dziedziczny...
W owe doby wichur i nawałnic rozpędzały się i bałwany morskie, idąc ze sobą w zawody, niby szybkobiegacze, do mety widnokręgu; goniły z mocy całej, jakgdyby uchodząc przed pościgiem, albo chcąc pochwycić kogoś tam daleko. Po drodze czasem wskakiwały na atoll, niby chłopaki przełażące w szkodę przez kamienny murek, a z pękniętego nurtu, niby z rozdartego zanadrza, sypały się garście tęczujących muszelek — zdawkowa moneta, składana przez morze w haraczu lądowi. Te muszelki oraz śnieżny nalot piany i soli był to później jedyny ślad owych niezliczonych fal, co rodziły się co chwila i tylko na chwilę — ślad migotliwy i oślizgły, jak po przejściu ślimaka na liściu.
Była też wyspa Majonezja nieraz świadkiem orkanów i cyklonów, co wywiercały w morskiej topieli doły dna niemal sięgające, to znów wznosiły ku górze wirujące kłęby wodne, podobnie jak garncarz, pokręcając glinę na kole, ciągnie ją w górę, by kształt jej nadać smukły; te zdolne były zaniepokoić nawet mieszkańców głębi podwodnej, którzy naogół nie wiedzieli nawet o tem, co tam wysoko, nad wodą, mogło komuś przynieść klęskę lub śmierć. Bo kiedy w wodę