Strona:Józef Birkenmajer - Różowy koral.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Alboż tu kiedy mieszkali? — zapytał Koral Różowy. — Nigdym ich tu nie widział.
— Bo ciebie wtedy jeszcze na świecie nie było, gdy pomarli — choć gdyby chcieli, mogłoby pozostać po nich ich pokolenie.
— Opowiedz nam o tem, delfinie! — chórem nalegać poczęły wszystkie stworzenia podwodne, zapomniawszy o niedawnym strachu; a prosiły tak gorąco, że delfin uległ wreszcie i dźwięcznym głosem rozpoczął opowiadanie:
— Próżno się rekin przechwala, że pożarł wszystkich ludzi z onego okrętu. Byłem wówczas w tych stronach i wiem, że było inaczej. Ludzie umieją sobie dawać radę nawet w takich okolicznościach, o jakich nam się bodaj że nie śniło, a na lądzie, na którym żadne z was (nie wyłączając rekina), nie potrafiłoby wyżyć i pół dnia, pobudowali sobie pałace i dziwa, że niech się schowają perłowniki i korale! Nam się od nich rozumu uczyć! Otóż z okrętu wyratowało się dwoje ludzi: chłopiec i kobieta — jakby po naszemu powiedzieć: samczyk i samiczka. Różni bywają ludzie co do urody i trafia się niejeden, co brzydszy od wężowidła; ale ci oboje byli przecudnej piękności. On był zgrabny i muskularny, tak, iż fraszką mu było płynąć od Sinej Rafy do naszego atollu, a ponadto ciągnąć za sobą strzaskaną belkę masztową, do której, liną przewiązana, przyczepiona była owa kobieta. Oczy miał czarne, jako toń morska w noc bezgwiezdną i burzliwą i tak samo od czasu do czasu strzelały z nich olśniewające błyskawice. Czarne miał i włosy, co mu nad czołem i skrońmi falistą płynęły grzywą, a nad wargą drobnym sypały się meszkiem, podobnym do parzydełek czerwonego ukwiału. Ona natomiast miała oczy błękitne ze złotawemi połyskami, niby tafla morza w dzień słoneczny, podczas ciszy; włosy zaś miała długie i jasne, barwą podobne do wydmy piaskowej. Perłową miała cerę szyi i ramion, policzki przybierały odcienie różowe, aż wreszcie jej usta rozkwitały kolorem najpiękniejszego z korali...