Strona:Józef Birkenmajer - Kłopoty Henryka Sienkiewicza z “Rodziną Połanieckich”.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odprężenia myśli napisać komedię — coś jakby interludium do “Połanieckich”; Lubowski, wspomniany ponad to w jednym jeszcze liście ówczesnym, widocznie projekt ten pochwalił, skoro w liście z 26 maja Sienkiewicz donosi:
W czerwcowym numerze (“Biblioteki Warszawskiej” J. B.) będą niezłe rzeczy i jak będziemy pisali na współkę z Lubowskim komedyę, zastrzegam sobie jednak rozmowy miłosne...
Tymi i tym podobnymi projektami starał się Sienkiewicz uciszyć wewnętrzną bolesną rozterkę, przyprowadzić do harmonii władze swej duszy. W tym czasie, kiedy przemocą “starał się wykreślić dwa lata z dziejów swoich”, wprost zasypywał Henkiela wiadomościami zarówno o “Połanieckich”, jak i o powstającym już “Quo vadis”. Pierwsze z nich, rzecz oczywista, są obszerniejsze, bo nawiązują do rzeczy już Hekielowi znanej, a przytym dla niego, jako dla redaktora — pilnej. Oto więc, co pisał o losach “Połanieckich” w dniu 17 kwietnia 1894:
Wahałem się czy ich żenić w drugim czy na zakończenie I. tomu... Chcę, by Połaniecki zakończył rachunki życiowe poznaniem się na żonie i powrotem do Krzemienia, t. j. odzyskaniem miłości i ziemi. Wtedy będzie w zupełnym życiowym porządku. Jest oto p. Maszkowa, która wtedy, gdy się ktoś (Połaniecki) do niej dobiera, zachowuje się jak lód, nie pomaga ale nie broni, taka paskudna bierność bez zmysłu moralnego. Jest p. Osnowska i panna Castelli, obie pełne fałszywych aspiracji, a godnego w istocie pokojówek pociągu do Kopowskiego, o którego skrycie walczą. Połaniecki to widzi, jest świadkiem tego, co się dzieje w Zawiłowskim, jego męki i otwiera mu to oczy na Marynię. Wówczas znajduje się to, czego brakło, to coś, co nie tylko pożąda, ale i czci. V’la mon idée! Mam przytem melancholię i rezygnacyę Maryni, szalbierstwa pani Osnowskiej, która sugestionuje pannę Castelli Zawiłowskiemu, dlatego, by się Kopowski z nią ożenił. Mam pannę Castelli, w którą świat wmawia Bóg wie co i która próbuje polotu, ale cóż, kiedy Kopowski nad wszystko. Mam mękę Zawisłowskiego, gdy się naprawdę w Castelli zakochał, bankructwo i upadek Maszki, rozumowania i wnioski Połanieckiego, a wkońcu bielmo spadające mu z oczu. Jest to tak ogólne, że nie wiem, czy Pan co rozumie... Staram się.... nie folgować sobie, choć nieraz ciężko...
Przypuszczam, że Henkiel nie wszystko zrozumiał z tego ogólnego planu i żądał wiadomości bardziej konkretnych — zwłaszcza co do zakończenia powieści, gdyż jako redaktor musiał wiedzieć, jak ma rozłożyć materiał przyszłych zeszytów “Biblioteki Warszawskiej”. Dlatego przyparty do muru autor spieszy wkrótce (1 maja) z dodatkowymi wyjaśnieniami:
Zawiłowski ma być tylko repoussoir dla Maryni... Wróci jeszcze Świrski i Waskowski... Maszko zbankrutuje... Połaniecki będzie miał syna (nie Litkę). Siła będzie powiedzieć, powiązać, ale w czerwcu skończę.
“W czerwcu”... Hm, łatwo to powiedzieć, wykonać trudniej, zwłaszcza gdy akcją tak się splątało — i każdej z osób trzeba dać jaką ostateczną odprawę. A zawiłości najwięcej przyczynił — któż jak nie poeta Zawiłowski! Więc autor skarży się na niego w liście z 2 marca:
Walczę z trudnością, by sprawa Zawiłowskiego nie odsunęła wgłąb Połanieckich...
Zresztą nie tylko Zawiłowski, ale i
wszystkie te panie mają być tylko repoussoirem dla Maryni...
Jak zaś należy rozumieć ten zwrot, tłumaczy nam autor w liście z 26 maja:
W dalszym ciągu (ale mówię tak, jakbyś Pan już znał porcję czerwcową) pokaże się, że panna Castelli nie dopisze p. Zawiłowskiemu, p. Osnowska p. Osnowskiemu, p. Maszkowa panu Maszce. Wówczas p. Połaniecki zobaczy różnicę między nimi a Marynią i zakocha się w żonie z kretesem... i pójdzie na rolę do Krzemienia...
“Trudność” z Zawiłowskim nie była jedyną. Zbliża się koniec — nie powieści, ale zapowiedzianego terminu — i oto w liście z 29 czerwca czytamy już o wielu “trudnościach”. — Uspokajając możliwe obawy przyjaciela, już na parę tygodni przed tym Sienkiewicz pisze (27 maja):
Do Połanieckich siadam od jutra... żebym sam siebie nie dusił i pozwalał sobie na pobieżną robotę, jakby to szło prędko!
Czerwiec minął. Lipiec spędza Sienkiewicz w Zakopanem — nad „Połanieckimi”:
Do ich skończenia będę goły, tak że na eskapadę (do Lwowa J. B.) nie mogę sobie pozwolić.
Nic też dziwnego, że do tego zakończenia — czyli do uzyskania swobody — rwie mu się dusza. Oto co o “Połanieckich” pisze autor pod datą 12 lipca:
Czasem bierze ochota urwać, t. j. zakończyć trochę sumarycznie, i o ile sumienie literackie pozwoli, to tak zrobię, byle rzecz nie straciła. Wkrótce przyjdzie katastrofa z Zawiłowskim, która będzie nauką moralną “jedną więcej” dla Połanieckiego. Długi czas wahałem się, czy go nie powstrzymać na drodze przeniewierstwa. Już chciałem, alem się namyślił, zadawszy sobie pytanie: jakby było w rzeczywistości i gdzie byłaby prawda. Zresztą mam i swoją tezę psychiczną, mianowicie: że człowiek powiada sobie: “wszystko dobrze” i przestaje pracować nad sobą wewnętrznie, kręci kark przy pierwszej sposobności. Praca wewnętrzna to jest życie. Mądrość tę usłyszy Połaniecki z ust Maryni, naturalnie jako coś przypadkowego i w sposób nadzwyczaj prosty.
Gdy tak Sienkiewicz coraz to bardziej zniechęcał się do pracy literackiej, zdarzył się błahy z pozoru wypadek, który ożywił w nim silne ambicje twórcze i pozwolił zapomnieć o przeszłych ciężkich trudach. Oto grono obywateli zakopiańskich zwróciło się do niego z prośbą, by wygłosił odczyt na dochód budowy kościoła parafialnego. Sienkiewicz zgodził się — niebawem odczytał wobec licznie zgromadzonej publiczności nakreślone wówczas urywki nowej powieści, opisujące pożar Rzymu i spotkanie świętego Piotra z Neronem. W liście z 13 września tak o tym przełomowym momencie doniósł Henkielowi:
Zmęczyłem się odczytem, Połanieckimi, i piłowaniem materiałów