Strona:Józef Birkenmajer - Kłopoty Henryka Sienkiewicza z “Rodziną Połanieckich”.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
KŁOPOTY HENRYKA SIENKIEWICZA
Z “RODZINĄ POŁANIECKICH”
Napisał JÓZEF BIRKENMAJER,
Prof. Polonistyki na Uniwersytecie Wisconsin



W całej twórczości Sienkiewicza nie było chyba utworu, który by autorowi przyczynił tyle zgryzot i kłopotów, co „Rodzina Połanieckich”. Jedną stroną tych zgryzot i kłopotów były ostre, niekiedy zjadliwe sądy niektórych krytyków, atakujące bądź mniejszą rzekomo wartość artystyczną tej powieści, bądź też jej zawartość ideową, jej tendencję.
Sądy też choć dziś już stępione wpływem czasu, tułają się jeszcze gdzie niegdzie po podręcznikach literatury, przeto powtarzać ich nie widzimy potrzeby. Natomiast nie od rzeczy może będzie rzucić nieco światła na inne przykrości, na jakie powieść ta narażała jej twórcę.
Otóż trzeba zaznaczyć, że do pisania „Połanieckich” — Sienkiewicz nie był usposobiony zbyt chętnie. Dokuczało mu wielkie zmęczenie jakie towarzyszyło już ostatnim kartom „Bez Dogmatu”, a z jakiego nie miał czasu się otrząsnąć, tym bardziej, że dołączył się do tego zły stan zdrowia samego pisarza, niebawem zaś i uciążliwa choroba jego córki, wymagająca dłuższej kuracyi. Ale nie byłyby to może przeszkody najważniejsze. Nieraz przecie już większe nawet przeciwności losu nie stanowiły dla Sienkiewicza decydującej zapory w tworzeniu powieści. Tak było naprzykład z „Potopem”, którego najświetniejsze może karty pisane były w chwili najboleśniejszej w całym życiu wielkiego pisarza — przy łożu konającej żony...

PROF. JÓZEF BIRKENMAJER.

Tak, ale „Połanieckich” nie można mierzyć miarą „Potopu”. Mamy tu całkowite prawo zastosować inną miarę skoro nas do tego upoważnił sam autor tych dzieł obu.
Sienkiewicz zdawał sobie sprawę z tego, że właściwym jego powołaniem jest powieść historyczna. Do takiej powieści — i to w wielkim stylu — tęsknił zawsze, ilekroć wypadło mu zajmować się czym innym; niecierpliwił się wtedy, śpieszył, poddawał się nastrojom niesmaku i zniechęcenia. I oto właśnie, gdy musiał dalej prowadzić zaczętą już — i drukującą się powieść o powszednich sprawach teraźniejszych, cisnęła mu się uporczywie na myśl i pod pióro rzecz inna, wspanialsza: powieść o zmaganiu się pierwszych chrześcijan z prześladowaniem ze strony rzymskiego cezara. Jej pomysł, coraz to wyraźniej kształtujący się w głowie, zakłócał spokój powieściopisarza, odrywał go od „Połanieckich”.
Tym bardziej, że „Połanieccy” nie mieli jeszcze wtedy równie wyraźnego zarysu, jak ta nowa, dopiero zamierzana powieść historyczna. Wbrew pierwotnemu planowi wplątały się do fabuły nowe osoby, które bardziej pociągały ich twórcę, a przez to odsunęły na bok właściwą akcyę. Żeby tylko tyle!... Z takim kłopotem nasz pisarz prędzej czy później dałby sobie radę przez odpowiednie pokierowanie biegiem wypadków. Natomiast przeszkodą, z jaką autor „Połanieckich” walczyć nie umiał, czy nie chciał, była — plotka ludzka, głupia i złośliwa, jaka uczepiła się tej powieści. W postaciach występujących w utworze, zaczęto dopatrywać się portretów — osób rzeczywistych; wynikły stąd najprzeróżniejsze urazy, obmowy, zarzuty, intrygi, które zatruwały życie Sienkiewicza, a między innymi stały się powodem zerwania jego drugiego małżeństwa.
Wszystkie te okoliczności coraz to bardziej zniechęcały Sienkiewicza, utrudniały, niekiedy wręcz przerwały pisanie powieści i może udaremniłyby ją ostatecznie, gdyby nie przychodziła z pomocą silna wola, nakazująca mu panowanie nad sobą, oraz współczujące serce najzaufańszego powiernika, jednego z najserdeczniejszych i najbardziej oddanych przyjaciół, jakich autor „Quo vadis” miał w swym życiu.
Przyjacielem tym był człowiek starszy znacznie od Sienkiewicza, doświadczony w trudach żywota, patriota, bojownik i zesłaniec, niepośledni (choć uderzająco skromny) pisarz i publicysta, kierownik, doradca i niejako wychowawca najprzedniejszych naszych ówczesnych pisarzy, współpracownik „Biblioteki Warszawskiej”, „Gazety Polskiej” i wielu innych pism, Dionizy