Strona:Józef Birkenmajer - Śmierć na wesoło.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   4   —

— Bracie plutonowy — rzekł do mnie Buchcar, wiecznie wspominający swą Warszawę; — toż tu będziemy mieć hotel, jak sam Bristol albo Europejski...
— Prawda, — zaśmiałem się — niedługo to już nie europejskie, ale azjatyckie mieć będziem hotele. Tu już się kończy Europa!...
O takiej kwaterze dawnośmy marzyli. Podłogi czyste, farbą zapuszczane; ładnie malowane ściany, z lustrem i obrazami, wśród których królowała w kącie odwieczna ikona z migocącą lampką. Wszystko to miłe sprawiało wrażenie. Najmilszym jednak widokiem był stojący pod tą ikoną stół, zasłany białym obrusem, na którym — niby dumny rycerz w miedzianej zbroi — stał ogromny tulski samowar.
Po kolacji obeszliśmy wszystkie chaty dla nas przeznaczone i notowaliśmy, gdzie jakie „kapralstwo“ ma się pomieścić. Dla oficerów wybrałem chatę najporządniejszą, gdzie była piękna lampa naftowa z kloszem. Zanim nadciągnie kompanja, postanowiłem sam w tej chacie się przespać, tem bardziej, że przy jaśniejszem świetle chciałem napisać raport oraz kilka dokumentów, które załatwić musiałem, pełniąc naówczas obowiązki szefa kompanji. Ponieważ w miejscu była poczta, więc prócz spraw urzędowych chciałem załatwić i osobistą, a mianowicie napisać list do pewnej osóbki w dalekim Irkucku, w której kochałem się podobno beznadziejnie. Pisałem ten list beznadziejnie długo — a może i beznadziejnie głupio, bo mnie już senność poczęła morzyć. Zalepiłem więc kopertę i wyciągnąłem się na szerokiej ławie koło stołu, podesławszy pod siebie płaszcz, a pod głowę włożywszy plecak i puszystą papachę z białych zajęcy syberyjskich. Karabin dla bezpieczeństwa miałem tuż przy sobie, oplótłszy jego rzemień dokoła swej ręki. Wprawdzie mnie trochę zamek ugniatał pod żebrem, alem na to nie zważał. Miałem lat dwadzieścia, marzyłem o kochaniu, a trudy znosiłem z łatwością.
Na tak twardem łożu rychło mnie objął sen twardy; nawet nie pamiętam, czy mi się coś śniło.