Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puściłem Elektryka i opamiętałem się dopiero na brzegu rzeki. Nie mogłem jednak pojąć tego, co się stało. Wiedziałem wprawdzie, że ojciec mimo całego spokoju i panowania nad sobą unosił się niekiedy strasznie, ale przecież tego, co widziałem, nie mogłem, nie umiałem sobie wytłómaczyć... A jednocześnie czułem, że do końca życia nie zapomnę ruchu, spojrzenia, uśmiechu Zeneidy, że ten jéj nowy obraz wyrył się w mojéj pamięci nazawsze.
Rozmyślnie patrzałem w rzekę, nie spostrzegając nawet, że łzy mi spływały po policzkach. — Biją ją — powtarzałem w duszy, — biją!...
— Co tam robisz? Daj konia! — rozległ się za mną głos ojca.
Machinalnie podałem mu lejce; wskoczył na siodło; spięty rumak stanął dęba i poniósł go parę sążni, lecz ojciec prędko poskromił ten wybryk: wpił mu ostrogi i pięścią uderzył po szyi.
— Szpicruty niéma! — mruknął z gniewem.
Drgnąłem, wspomniawszy świst i uderzenie tym świętokradzkim prętem, którego sam już widać nie śmiał dotknąć więcéj.
— A gdzież ją podziałeś, ojcze? — zapytałem po długiéj chwili.
Nie odpowiedział i popędził naprzód. Pogoniłem za nim, bodąc konia ostrogami. Zapragnąłem zobaczyć twarz jego.
— Znudziłeś się, czekając? — zapytał przez zęby.
— Trochę. Ale gdzie, ojcze, zgubiłeś szpicrutę?
Spojrzał mi bystro w oczy.
— Nie zgubiłem jéj — rzekł — wyrzuciłem.
Zamyślił się i spuścił głowę. Pierwszy i ostatni raz w życiu przekonałem się wówczas, ile tkliwości i żalu wyrazić mogły surowe rysy jego twarzy.
Popędził znowu galopem, i nie mogłem go już doścignąć, wróciłem w kwadrans po nim.
— To miłość — powtarzałem sobie, siedząc w nocy przed