Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nić, ani nazwać tych wszystkich uczuć, które mnie przepełniały, a gdyby mi je nazwać kazano, określiłbym je chyba imieniem Zeneidy.
A Zeneida wciąż jeszcze bawiła się mną, jak kot myszą. Wabiła i kokietowała, i rozpływałem się w szczęściu; to znów odpychała nagle — i nie śmiałem zbliżyć się do niéj, nie śmiałem na nię podnieść oczu.
Pamiętam, raz przez dni kilka była dla mnie zimną, obojętną. Straciłem rozum zupełnie, straciłem odwagę i nadzieję, i tylko, jak złodziéj ukradkiem, nieśmiało zaglądałem do ich oficynki, trzymając się staréj księżny, chociaż ta była właśnie w najgorszym humorze, krzyczała i wymyślała, bo interesa jéj stały bardzo źle i rewirowy już dwa razy odwiedzał ją w tym tygodniu.
Razu pewnego, przechodząc przez ogród, koło dobrze znanego mi płotu, spostrzegłem Zeneidę, siedzącą na trawie, z głową opartą na rękach, nieruchomą, widocznie zamyśloną. Chciałem się oddalić ostrożnie, lecz podniosła oczy i skinęła na mnie gestem rozkazującym. Stanąłem, jak skamieniały, nie wiedząc, o co jéj chodzi. Wtedy skinęła powtórnie: zrozumiałem, przesadziłem płot jednym skokiem i pobiegłem ku niéj z radością. Ale w połowie drogi powstrzymała mię spojrzeniem na ścieżce, parę kroków zaledwie odległéj. Zmieszany i przerażony, nie wiedząc, co począć, ukląkłem i błagalnie wyciągnąłem ręce. Była tak blada i zmieniona, taki smutek, gorycz, takie niewypowiedziane zmęczenie malowało się na jéj twarzy, że serce moje ścisnęło się żalem okrutnym i prawie mimowolnie szepnąłem:
— Co pani?...
Zeneida wyciągnęła rękę, zerwała jakąś trawkę, rozgryzła ją i rzuciła — daleko.
— Bardzo mię kochasz? — spytała nakoniec. — Co? bardzo?
Nie odpowiedziałem nawet; co tu było odpowiadać?
— Tak, — rzekła, patrząc na mnie znowu dziwnie. — Tak, to te same oczy!...