Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz ojciec przypomniał sobie, że znał w młodości księcia Zasiekina, że był to człowiek bardzo dobrze wychowany, lecz lekkomyślny i głupi; w towarzystwie przezwano go „le Parisien“ z powodu, że czas długi przebywał w Paryżu, miał bardzo piękny majątek, lecz przegrał go i przehulał, a w końcu niewiadomo dlaczego, prawdopodobnie dla pieniędzy, choć i w takim razie mógłby wybrać lepiéj, ożenił się z córką jakiegoś kupczyka, zaczął spekulować i zmarnował resztę.
— Żeby tylko nie chciała pożyczyć od nas pieniędzy, — zauważyła matka.
— To być bardzo może, — odparł ojciec ze zwykłym spokojem. — Czy mówi po francuzku?
— Źle bardzo.
— Hm! Zresztą to nam wszystko jedno. I córkę zaprosiłaś podobno? Mówiono mi o niéj, że miła i wykształcona osoba.
— Nie podobna widać do matki.
— Ani do ojca, który był głupi, pomimo dobrego wychowania.
Matka westchnęła i zamyśliła się znowu, ojciec milczał; podczas całéj téj rozmowy nie wiedziałem, co z sobą zrobić, było mi nieprzyjemnie i dziwnie.
Po obiedzie wyszedłem do ogrodu, ale bez fuzyi. Dałem sobie słowo nie zbliżać się do płotu „Zasiekinych,“ lecz ciągnęła mię tam jakaś niezwyciężona potęga. I nie napróżno. Zaledwie skierowałem się w tamtę stronę, ujrzałem zdaleka Zeneidę. Była sama. Miała książkę w ręku i czytając, szła wolno ścieżką. Nie patrzyła w moję stronę i nie widziała mię wcale.
Byłbym ję minął, lecz nagle oprzytomniałem i kaszlnąłem.
Podniosła głowę, lecz nie przystanęła; powolnym, wdzięcznym ruchem odrzuciła błękitną wstążkę słomkowego kapelusza, spojrzała na mnie z przelotnym uśmiechem i zwróciła oczy na książkę.
Ukłoniłem jéj się i, przystanąwszy na chwilę, poszedłem